podesle Wam mapke na @. powodzenia. :)Czy w razie czego dostaniemy listę miejsc, w których mamy się obfotografować czy coś w tym stylu? Jakie punkty kontrolne robiliście?
KRWAWA PĘTLA
Moderators: Creeping Death, Edi, chmiel, BartekJ
Niezly sen...: http://www.a-trip.com/tracks/view/63930
krwawa Pętla
Cześć.
Jestem tu nowy.
Bardzo interesuje mnie ten przejazd.
Uwielbiam jazdę w terenie. Zawsze chciałem się zmierzyć z tym szlakiem, ale nigdy nie miałem czasu się do niego zabrać, bo od 2 lat dużo się dzieje, jeżeli chodzi o różnego rodzaju terenowe przejazd. A do tego jestem zdeterminowany na terenową jazdę- bardzo lubię wyzwania i zawsze staram się im sprostać...
Jeżeli będę tylko zdrowy to w sensie wydolnościowym powinienem sobie poradzić.
Mogę mieć jednak duży problem z wzięciem wolnego dnia w pracy i dojazdem z Warszawy o tak wczesnej porze do Otwocka i jeszcze znalezienie startu tego przejazdu.
Z rowerowym pozdrowieniem fionotron
Jestem tu nowy.
Bardzo interesuje mnie ten przejazd.
Uwielbiam jazdę w terenie. Zawsze chciałem się zmierzyć z tym szlakiem, ale nigdy nie miałem czasu się do niego zabrać, bo od 2 lat dużo się dzieje, jeżeli chodzi o różnego rodzaju terenowe przejazd. A do tego jestem zdeterminowany na terenową jazdę- bardzo lubię wyzwania i zawsze staram się im sprostać...
Jeżeli będę tylko zdrowy to w sensie wydolnościowym powinienem sobie poradzić.
Mogę mieć jednak duży problem z wzięciem wolnego dnia w pracy i dojazdem z Warszawy o tak wczesnej porze do Otwocka i jeszcze znalezienie startu tego przejazdu.
Z rowerowym pozdrowieniem fionotron
Przejechałyśmy! Udało się!
Pomimo, że już trochę odespałam, cały czas mam natłok wrażeń w głowie. Starczyłoby ich na kilka Harpaganów albo co najmniej 10 wycieczek.
Może najpierw podziękowania - dziękuję wszystkim, którzy podesłali nam swoje tracki oraz cenne uwagi nt. trasy - okazały się w wielu miejscach niezbędne. Piotrek i Marcin podrzucili nas na 5.00 rano do Zalesia, Piotrek przejechał kawałek (zanim stwierdził, że zamarza i wraca), a Marcin został naszym nocnym bodyguardem podczas ostatnich 40 km (od Czubina do Zalesia). Z kolei Jacek zabrał naszą trójkę do domu. Podziękowania także dla BartkaJ, który towarzyszył nam kawałek między Aninem i Zielonką.
Start: 5.10 sobota, meta 1:55 niedziela, stacja Zalesie Górne. Trochę zabrakło do złamania 20 h, choć samej jazdy było 17 z hakiem. Warunki pogodowe dobre (trochę za zimno w nocy). Trasa sucha, nawet miejsca sfotografowane niedawno przez Vigila - do przejścia. Oczywiście coś za coś - w innych miejscach potworne piachy (np. koło nas w Ługówce). Na szlakach - zero ludzi, pustka. Jeden kolarz trenujący nad Mienią, jeden nieco zagubiony pieszy w Zielonce, jakaś rodzinka na śluzie na Łasicy.
Z trasy:
Horowe Bagno - niezły spowalniacz! Pojechałyśmy zielonym rowerowym - mimo to wpadłyśmy w błocko wciągające buty. Najgorsze komary na całym szlaku.
Radzymin - zagłębie tirówek (jak się jedzie główną trasą, to tak bardzo tego nie widać). Na szlaku gość w kaloszach właśnie rozliczał się z usługodawczynią. Upał był, pewnie żonie powiedział, że na ryby jedzie...
Lasy Chotomowskie - w jednym miejscu nieuprzątnięte gałęzi po trzebieży, przedzieranie się.
Suchocin-Boża Wola. Szlak jest na nowo oznakowany i oficjalnie idzie teraz drogami, tak jak na mapce Behemotha.
Nowy Dwór - remont mostu na Wiśle, korki w każdą stronę i wkurzeni kierowcy. Lepiej ich omijać chodnikami (tu zrobiłyśmy ogonek do stacji w Modlinie - kawałek w spalinach i hałasie, męczący).
Kampinos - zaskakująco twarde drogi! Spodziewałam się wielogodzinnej walki z kopnym piachem, więc byłam "pozytywnie rozczarowana". Pojechałyśmy wariantem południowym. Mój ulubiony kawałek!
PK5 - Czubin - pomnik. Konsternacja - pomnika brak! Została tylko dziura w ziemi.
Kotowice, przejazd nad autostradą - pojechałyśmy wiaduktem na wprost z Kotowic.
Podkowa - Marcin namawia na sernik w naszej ulubionej kawarni. Siedzimy sobie w eleganckim wnętrzu, czy raczej na tarasie, roztaczając woń lasu pośród elegancko ubranych i podchmielonych gości.
PK4 - Granica, wiata. Miejscowa młodzież w liczbie trzy osobniki pali ognisko. Siły wyrównane, nas też trójka. Zagajam rozmowę. "Czy moglibyśmy sprawdzić, na ilu słupach stoi wiata? Trochę Wam tu poświecimy." "Spoko, ale o co chodzi?" "A, no mamy takie jakby zawody". Liczymy. "Dzięki, wesołej zabawy." "Wam też." Nie wiem, czy mi się wydaje, ale usłyszałam w tych życzeniach ironię.
Sękocin - szlak wyznakowany do skrzyżowania. Po wschodniej stronie na tyłach IBL mała przeszkoda w postaci nowego odnowienia - w tym miejscu najlepiej pójść do szosy. Po zachodniej stronie elegancko bez przeszkód.
Szlak jest niesamowity - okrąża duże miasto, prowadząc prawie cały czas lasami. Naprawdę fajna wycieczka i przygoda. A teraz idę myć rower.
Pomimo, że już trochę odespałam, cały czas mam natłok wrażeń w głowie. Starczyłoby ich na kilka Harpaganów albo co najmniej 10 wycieczek.
Może najpierw podziękowania - dziękuję wszystkim, którzy podesłali nam swoje tracki oraz cenne uwagi nt. trasy - okazały się w wielu miejscach niezbędne. Piotrek i Marcin podrzucili nas na 5.00 rano do Zalesia, Piotrek przejechał kawałek (zanim stwierdził, że zamarza i wraca), a Marcin został naszym nocnym bodyguardem podczas ostatnich 40 km (od Czubina do Zalesia). Z kolei Jacek zabrał naszą trójkę do domu. Podziękowania także dla BartkaJ, który towarzyszył nam kawałek między Aninem i Zielonką.
Start: 5.10 sobota, meta 1:55 niedziela, stacja Zalesie Górne. Trochę zabrakło do złamania 20 h, choć samej jazdy było 17 z hakiem. Warunki pogodowe dobre (trochę za zimno w nocy). Trasa sucha, nawet miejsca sfotografowane niedawno przez Vigila - do przejścia. Oczywiście coś za coś - w innych miejscach potworne piachy (np. koło nas w Ługówce). Na szlakach - zero ludzi, pustka. Jeden kolarz trenujący nad Mienią, jeden nieco zagubiony pieszy w Zielonce, jakaś rodzinka na śluzie na Łasicy.
Z trasy:
Horowe Bagno - niezły spowalniacz! Pojechałyśmy zielonym rowerowym - mimo to wpadłyśmy w błocko wciągające buty. Najgorsze komary na całym szlaku.
Radzymin - zagłębie tirówek (jak się jedzie główną trasą, to tak bardzo tego nie widać). Na szlaku gość w kaloszach właśnie rozliczał się z usługodawczynią. Upał był, pewnie żonie powiedział, że na ryby jedzie...
Lasy Chotomowskie - w jednym miejscu nieuprzątnięte gałęzi po trzebieży, przedzieranie się.
Suchocin-Boża Wola. Szlak jest na nowo oznakowany i oficjalnie idzie teraz drogami, tak jak na mapce Behemotha.
Nowy Dwór - remont mostu na Wiśle, korki w każdą stronę i wkurzeni kierowcy. Lepiej ich omijać chodnikami (tu zrobiłyśmy ogonek do stacji w Modlinie - kawałek w spalinach i hałasie, męczący).
Kampinos - zaskakująco twarde drogi! Spodziewałam się wielogodzinnej walki z kopnym piachem, więc byłam "pozytywnie rozczarowana". Pojechałyśmy wariantem południowym. Mój ulubiony kawałek!
PK5 - Czubin - pomnik. Konsternacja - pomnika brak! Została tylko dziura w ziemi.
Kotowice, przejazd nad autostradą - pojechałyśmy wiaduktem na wprost z Kotowic.
Podkowa - Marcin namawia na sernik w naszej ulubionej kawarni. Siedzimy sobie w eleganckim wnętrzu, czy raczej na tarasie, roztaczając woń lasu pośród elegancko ubranych i podchmielonych gości.
PK4 - Granica, wiata. Miejscowa młodzież w liczbie trzy osobniki pali ognisko. Siły wyrównane, nas też trójka. Zagajam rozmowę. "Czy moglibyśmy sprawdzić, na ilu słupach stoi wiata? Trochę Wam tu poświecimy." "Spoko, ale o co chodzi?" "A, no mamy takie jakby zawody". Liczymy. "Dzięki, wesołej zabawy." "Wam też." Nie wiem, czy mi się wydaje, ale usłyszałam w tych życzeniach ironię.
Sękocin - szlak wyznakowany do skrzyżowania. Po wschodniej stronie na tyłach IBL mała przeszkoda w postaci nowego odnowienia - w tym miejscu najlepiej pójść do szosy. Po zachodniej stronie elegancko bez przeszkód.
Szlak jest niesamowity - okrąża duże miasto, prowadząc prawie cały czas lasami. Naprawdę fajna wycieczka i przygoda. A teraz idę myć rower.
A to widzieliście?
http://www.bieganie.com.pl/joomla/index ... 6&Itemid=1
Ciekawe, czy w tej formule ktoś to ukończy. Wpisowe stówka - dużo.
http://www.bieganie.com.pl/joomla/index ... 6&Itemid=1
Ciekawe, czy w tej formule ktoś to ukończy. Wpisowe stówka - dużo.
-
- Posts: 3
- Joined: 28 May 2012 06:57
Witam - to mój pierwszy post tutaj. Wybieram się na KP z kolegą w ten weekend, ale opcja grupowa 16 czerwca kusi. Czy wiadomo już w którą stronę będzie objazd? Dla mnie to ważne, bo mieszkam jakieś 1,5 godziny od Otwocka przy czerwonym szlaku (Międzylesie) i na 5:00 dojechałbym na Meran już po trasie rowerem. Więc nie chciałbym potem wracać do punktu wyjścia tylko po to, żeby wyzerować licznik . Na dyplomie z KP mi nie zależy, tylko na funie . A może już ktoś wie na pewno, że chce pojechać w kierunku zegara? To ja chętnie dołączę.Arkadyj wrote:Poczekajcie do 16 czerwca, gdy organizowana jest kolejna proba pokonania Krwawej w formie zorganizowanej.
czesc, generalnie kierunek jest dowolny, ale wydaje sie ze ten wlasciwszy i latwiejszy jest przeciwnie do wskazowek zegara.
hmmmhttp://www.bieganie.com.pl/joomla/index ... 6&Itemid=1
Ciekawe, czy w tej formule ktoś to ukończy. Wpisowe stówka - dużo.
Niezly sen...: http://www.a-trip.com/tracks/view/63930
Dziwaczna formuła. Limit czasu od czapy. Nie wróżę dużej frekwencji.Krolisek wrote:A to widzieliście?
http://www.bieganie.com.pl/joomla/index ... 6&Itemid=1
Ciekawe, czy w tej formule ktoś to ukończy. Wpisowe stówka - dużo.
No i organizowanie konkurencyjnej imprezy 2 tygodnie później, na tej samej trasie, pod tą samą nazwą jest trochę nie teges.
A rowery jak cielęta leżą nad brzegami rzek
Mam wrażenie, że organizator nigdy na tej trasie nie był. Prawda jest taka, że tak długi szlak "żyje", tj. co roku pojawiają się pewne zmiany (na terenach leśnych oraz np. w okolicach inwestycji typu A2), które powinno się w jakiś sposób uwzględnić, lub przynajmniej coś o nich wiedzieć, po prostu po to, by trasę pokonać sprawnie. Właśnie po to jest forum takie, jak to, że ludzie zbierają do kupy wiadomości z całej tej trasy i się nimi dzielą. Natomiast pisanie w regulaminie, że:
w dodatku bez podania źródła, jest bardzo mylące. Nie ma jednego źródła (mapy, tracka) na którym szlak jest w 100% dobrze wykreślony. Nie mówię już nawet o nazwie imprezy. To sprawa dyskusyjna, czy nazwa "Krwawa Pętla" jest ogólnym dobrem społecznym czy też, w uznaniu inwencji twórczej Mirka, on miałby do niej prawa autorskie."17. Trasa, którą należy pokonać, jest trasą Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej PTTK i jest odpowiednio oznaczona w terenie. Obowiązkiem uczestników Krwawej Pętli 2012 jest samodzielne zapoznanie się z trasą WOT."
Hmm... Powiem więcej. Ten regulamin jest rozszerzoną modyfikacją zasad i materiałów z podstrony OGR o krwawej pętli - http://otwock.org.pl/krwawa/index.html.BartekJ wrote:Dziwaczna formuła. Limit czasu od czapy. Nie wróżę dużej frekwencji.Krolisek wrote:A to widzieliście?
http://www.bieganie.com.pl/joomla/index ... 6&Itemid=1
Ciekawe, czy w tej formule ktoś to ukończy. Wpisowe stówka - dużo.
No i organizowanie konkurencyjnej imprezy 2 tygodnie później, na tej samej trasie, pod tą samą nazwą jest trochę nie teges.
Ten "limit czasowy od czapy" czy powoływanie się na WOT są
przepisane - tak mi się wydaje - właśnie z podstrony OGR.
Moim zdaniem ktoś tu postąpił nieelegancko.
Podrzucam wpis sprzętowy (to, co wiele osób lubi najbardziej) i zapraszam oczywiście do polemiki http://www.krolisek.blogspot.com/2012/0 ... light.html
W planach jeszcze 2 wpisy o KP - o mapach i niespodzianka. A co tam, robi się wyczyn raz na sto lat, to się trzeba pomądrzyć
W planach jeszcze 2 wpisy o KP - o mapach i niespodzianka. A co tam, robi się wyczyn raz na sto lat, to się trzeba pomądrzyć
-
- Posts: 3
- Joined: 28 May 2012 06:57
A więc stało się - zdobyłem Krwawą Pętlę. Siedziała mi w głowie od roku i w zasadzie niemal z nią spałem; mapy szlaku leżały przy moim łóżku przez cały czas. Pierwszą próbę podjąłem przed rokiem w sierpniu, ale zrezygnowałem po 25 kilometrach; po ulewnym lipcu szlak był kompletnie nieprzejezdny.
Tym razem aura była bardziej sprzyjająca; suchy maj sprawił, że wszystko obeschło. Z dwojga złego lepsze pchanie się przez piach niż brodzenie w bagnie. Z dwójki kompanów do jazdy wykruszyli się obaj, więc miałem swobodę decyzyjną odnośnie tempa, przerw i tak dalej. Z drugiej; w razie awarii człowiek jest zdany na własne siły. Ale jakoś wierzyłem, że przy mojej wrodzonej ostrożności nie wydarzy się jakaś poważna awaria.
Nie korzystam z GPSa, więc postanowiłem oprzeć się na dokonaniach poprzedników i pracy własnej w domu przed wyjazdem. Metodą kopiuj-wklej przeniosłem print screeny tracka niejakiego Wilka, które znajdowały się na jego stronie. Wyszło 60 arkuszy mapek, które następnie porównałem z satelitarnymi fotkami z Googla (są już piekielnie dokładne!) i na wydruki print screenów wprowadziłem swoje wskazówki topograficzne typu dom, zagajnik, itd. Do tego zestaw map (w praktyce w trasie skorzystałem tylko z mapy Kampinosu Compassa) oraz wiara w to, że szlak jest dobrze oznaczony.
Moje wyposażenie to: mapnik domowej roboty (zrobiony z podkładki konferencyjnej tzw. deski, przytwierdzonej szybkozłączkami do kierownicy, koszt całkowity 5 zł), do mapnika wziąłem też trzy spinacze do papieru (bezcenne) oraz arkusz folii na wypadek deszczu (na szczęście nie był potrzebny); dwa bidony, torebka podsiodłowa z niezbędnikiem i łyżkami do opon, dętką, zestawem do łatania dziur, parę złotych, komórka) oraz niewielki plecak (trzy małe kanapki, dwa banany, 7 batonów, z których po powrocie zostało 6), pompka. Ubranie: kolarki, koszulka z długim rękawem i kurtka na zamek przeciwdeszczowa, kask, okulary, rękawice. No i buty, ale nie żadne SPD bo nie używam (mam noski), tylko zwykłe buty typu adidas. Licznik i zegarek. Chyba tyle.
Założyłem, że wystartuję punkt 4:00, żeby na maksa wykorzystać dzień oraz że zdążę przed zmrokiem. W zasadzie to liczyłem, że o 20:00 będzie pozamiatane, więc poza standardowym oświetleniem roweru nie miałem niczego więcej.
Pobudka o trzeciej, jajecznica i parówka, kawa i w drogę. Wjazd na szlak przy mogile w Starej Miłośnie o 4:02. Z emocji zapomniałem o wyzerowaniu licznika, zrobiłem to dopiero po 500 metrach. Początek trasy do Zielonki znam na pamięć, więc w stosunku do planu (konserwatywnie zakładałem średnią prędkość przejazdu z uwzględnieniem przerw na 15 km/h) nadrobiłem z 10 minut. Między Zielonką a Horowym Bagnem pierwszy test wilgotności gruntu; jest OK, to co zwykle zmusza do zejścia z roweru tym razem jest przejezdne. Pierwsze kłopoty zaczynają się kiedy na drodze szlaku wyrasta wielgachna kałuża. Trzeba tarabanić się przez krzaczory - od razu polecam mijanie z prawej, lewa jest gorsza. Docieram do suchej drogi, ale daję się zmylić i zamiast skręcić w nią w lewo i do krzyżówki ze szlakiem, walę w prawo. Brak oznaczeń jest na tyle znaczący, że po kilkuset metrach wracam i odnajduję szlak. Ale kwadrans w plecy.
Horowe to legenda = to oczywistość. Szlak jest oznaczony dobrze do momentu gdy każe mu się wejść do bajora. Dlatego w pewnym momencie trzeba odłożyć ortodoksję na bok i skorzystać z zielonego rowerowego. Po kilkuset metrach i tak oba się łączą. Swoją drogą chyba na tym odcinku powinno się przeprojektować kilkaset metrów Krwawej zamiast utrzymywać fikcję.
Za Horowym zaczyna się romantyczna jazda przed siebie. Mam jakiś kwadrans straty, ale ponad 200 kilometrów na jego odrobienie. Jest na tyle wcześnie, że ani nie napotykam tirówek w Radzyminie, ani żadnych innych tego typu atrakcji. Żeby nie zamęczać opisem kolejnych skrętów od razu napiszę, że moim skromnym zdaniem szlak oznaczony jest bardzo dobrze (z drobnymi wyjątkami, o czym później). Wymaga oczywiście czujności, ale mając przed oczami mapkę ze śladem tracka widzę, że teraz nie ma na co uważać, bo jest prosto, a teraz będzie w lewo więc szukam odpowiedniego znaku. Na pewno praca domowa z kilkudziesięcioma stronami bardzo się opłaciła.
Słaby odcinek to Lasy Chotomowskie - niedawna ścinka, o której pisała poprzedniczka, wymusza zejście z roweru i przebicie się pieszo. Ale szlak jest widoczny (mam na myśli znaki, a nie ścieżkę), poza tym idzie się wzdłuż jakiegoś ogrodzenia z metalowej siatki, więc nie się gdzie zgubić.
Do Wisły docieram w Bożej Woli. Tu szlak jest trochę zmieniony (prowadzi ścieżką rowerową wzdłuż drogi do Modlina - poprzednio skręcał wcześniej). Wał (tu, jak i potem za Górą Kalwarią) to jeden ze słabszych odcinków. Trawa po pas, tempo jazdy minimalne. No, ale w końcu się skończy. Modlin, fotka z kropką, kanapka i do przodu. Zaczyna się zielony łącznik. Moim zdaniem jest najsłabiej oznaczony ze wszystkich czterech kolorów na trasie w dowód czego powiem, że na dojeździe do Grochali straciłem go z oczu i wyrzucił mnie za wcześnie na asfalt.
Potem Kampinos. Bez sensacji, zielony zamienia się w żółty i do przodu. Tu przyznam, że na chwilę zawiodła mnie czujność (w zasadzie to rozluźniłem się zbytnio) i na rozstaju pojechałem w lewo. Po kilometrze wiedziałem już, że brak żółtych znaczków nie jest przypadkiem, ale stwierdziłem, że walę przed siebie bo z mapy wynikało, że moja droga dochodzi za jakiś kilometr do szlaku. Tak się stało - Kościelna Droga (tą pojechałem) doprowadziła mnie do Bieli i kamienia pamiątkowego pierwszej wycieczki po Kampinosie.
Dalej - łąki. Zaraz za kanałem Ł-9 szlak biegnie niby w prawo, ale jakoś nie wypatrzyłem niczego w trawie, więc pojechałem prosto i skręciłem dopiero po dojechaniu do szutru. Szlak czekał na kolejnej krzyżówce. Kanał Łasica i walimy do Leszna. Tu słaby kawałek - piachy aż do bólu. Ale jest cel - zamienić żółty na niebieski. Potem jeszcze 9 km i Zaborów (choć miejscami roślinność między Lesznem a Zaborowem jest naprawdę imponująca i utrudnia nawigację).
W Zaborowie wypada mi dokładnie półmetek. Mam cały czas 20 minut straty, ale nie jest źle. Wymiana płynów w sklepie, popas i naprzód. Zaczyna się jazda po szutrach. Trochę wieje, ale nie jest najgorzej. Ten odcinek mija praktycznie bez przygód, widoczki niespecjalne, ale tu chodzi o pokonanie Pętli, a nie o widoczki.
Moment autentycznego wzruszenia to przejazd nad autostradą. Co prawda okupiony niemal całkowitym ubłoceniem siebie i roweru (jednak ci budowlańcy to straszny chlew robią), ale widok prawdziwej autostrady wiodącej do mojego miasta wart był każdego błocka. Brwinów, Podkowa i dalej.
Problemy zaczynają się gdzieś koło Głoskowa. Na wyjeździe z lasu przednie koło wpada mi w jakąś dziurę i po chwili czuję, że ubywa z niego powietrza. Nie za szybko, ale zawsze. Nie chcę tracić czasu na wymianę dętki, więc dopompowuję i patrzę co się będzie działo. Przez niemal godzinę jakoś trzyma, ale do Zalesia dojeżdżam niemal na flaku. Podejmuję decyzję - zmieniam dętkę. Tyle, że ta zapasowa już miała kiedyś awarię, ale jak ją po wymianie napompowałem to trzymała. Więc stała się zapasową. Wiem, brzmi niewiarygodnie, ale tak było. No i jak wróciła na obręcz i zacząłem ją pompować to po dokręceniu wentyla usłyszałem głośny syk. Dziurka była ulokowana przy wentylu i przy dokręceniu mocującej go nakrętki zaczęła oddawać zawartość. Przejechałem kilometr i zmieniłem dętkę na poprzednią. Tę zdefektowaną. Pozostało mi wierzyć, że jak raz na pół godziny ją dopompuję to jakoś się dotoczę. Tyle, że komfort jazdy - ten psychiczny - znacznie mi się zmniejszył. Musiałem uważać nie tylko na znaczki na drzewach, ale i na to co pod kołami. Do tego doszło kilka miejsc, które okazały się wątpliwe nawigacyjnie. W efekcie na odcinku między Brwinowem a rzeczką Zielona straciłem blisko godzinę. A to oznaczało, że jak dobrze pójdzie, to będę na mecie o 21:00 - na granicy zmroku. O ile oczywiście nie będę miał dalszych problemów z dętką.
Przedmioty mają duszę. Poprosiłem ślicznie dziurawą dętkę o współpracę i wyrozumiałość. Musiała trzymać powietrze bo bez tego byłbym w ciemnej d. Ona to zrozumiała i przez cały pozostały do końca odcinek (jakieś 60 kilometrów) nie dała o sobie znać ani razu! Wierzcie lub nie - wasza sprawa. A ja Jej niniejszym dziękuję.
Drugi brzeg Wisły w Górze Kalwarii mijam o 18:15. Znowu niekończący się wał z beznadziejną trawą i wyścig z czasem. Na jakimś 180. kilometrze (w Zalesiu - to pamiętam) padł mi licznik i nie wiedziałem jaką mam prędkość, ale uznałem, że to i tak nie ma już znaczenia - muszę grzać przed siebie i nie patrzeć na tempo i dystans.
Kiedy wjechałem na "ceglankę" za Janowem poczułem ukłucie w sercu. Ten odcinek już znałem i byłem niemal w domu, tyle że ten dzień tak szybko zaczynał się kurczyć. Pogorzel, wypluwanie płuc na podejściu na Meran, ale finisz czułem całym sobą. Ostatni punkt kontrolny - Bartek nad Mienią. Fotka i dalej. Ścieżka, która normalnie jest moją ulubioną, tym razem irytuje i nie chce się skończyć. Wiązowna i wreszcie ostatni odcinek. Kiedy mam kilometr do mety zaczyna kropić deszcz. Nie widzę już prawie nic, ale wiem, że dam radę. Mogiła, ale tym razem to określenie oznacza coś bardzo radosnego. 21:08. Siedemnaście godzin i 6 minut. Mam siłę na radość, ale jestem sam, więc przecież nie będę się w lesie darł. Jadę do domu (to tylko 3 kilometry). Koniec.
Podsumowanie.
Na pewno pokonanie Krwawej wymaga - oprócz umiejętności pedałowania przez kilkanaście godzin - dużo zimnej krwi. Kilka razy gubiłem szlak i wtedy rozwiązanie jest jedno: nie panikować i szukać. Stracić można nawet i kwadrans, ale gdzieś ten cholerny znaczek musi być. Jak są trzy ścieżki do wyboru i żadna nie jest oznaczona to trzeba spokojnie zbadać każdą z nich. To musi dać efekt. Nie jestem wybitnym nawigatorem, ale dałem spokojnie radę (nawet jadąc bez GPS). Dziś trochę mam odparzone cztery litery (spodenki kolarskie z Lidla pewnie nie plasują się jakoś wysoko w rankingach), obie dłonie mi mrowią, mam sztywne barki. Ale fizycznie nie jest źle, na trasie też nie miałem kryzysu. Pierwszy raz od roku biorę mapę szlaku nie z zazdrością, ale z radością. I chyba jestem pierwszym, który przejechał Krwawą solo, bez GPSa i w zwykłych adidasach zamiast SPD. Można? Można.
A sama wycieczka jest fenomenalnym albumem Mazowsza - takich kontrastów widokowych i majątkowych nie widziałem w życiu.
Jeśli ktoś chciałbym skorzystać z moich doświadczeń - proszę o maila na priva. Póki jeszcze coś pamiętam... A, i dziękuję Behemowi za podpowiedź, no i wszystkim poprzednikom, którzy swoimi radami bardzo mi pomogli.
Tym razem aura była bardziej sprzyjająca; suchy maj sprawił, że wszystko obeschło. Z dwojga złego lepsze pchanie się przez piach niż brodzenie w bagnie. Z dwójki kompanów do jazdy wykruszyli się obaj, więc miałem swobodę decyzyjną odnośnie tempa, przerw i tak dalej. Z drugiej; w razie awarii człowiek jest zdany na własne siły. Ale jakoś wierzyłem, że przy mojej wrodzonej ostrożności nie wydarzy się jakaś poważna awaria.
Nie korzystam z GPSa, więc postanowiłem oprzeć się na dokonaniach poprzedników i pracy własnej w domu przed wyjazdem. Metodą kopiuj-wklej przeniosłem print screeny tracka niejakiego Wilka, które znajdowały się na jego stronie. Wyszło 60 arkuszy mapek, które następnie porównałem z satelitarnymi fotkami z Googla (są już piekielnie dokładne!) i na wydruki print screenów wprowadziłem swoje wskazówki topograficzne typu dom, zagajnik, itd. Do tego zestaw map (w praktyce w trasie skorzystałem tylko z mapy Kampinosu Compassa) oraz wiara w to, że szlak jest dobrze oznaczony.
Moje wyposażenie to: mapnik domowej roboty (zrobiony z podkładki konferencyjnej tzw. deski, przytwierdzonej szybkozłączkami do kierownicy, koszt całkowity 5 zł), do mapnika wziąłem też trzy spinacze do papieru (bezcenne) oraz arkusz folii na wypadek deszczu (na szczęście nie był potrzebny); dwa bidony, torebka podsiodłowa z niezbędnikiem i łyżkami do opon, dętką, zestawem do łatania dziur, parę złotych, komórka) oraz niewielki plecak (trzy małe kanapki, dwa banany, 7 batonów, z których po powrocie zostało 6), pompka. Ubranie: kolarki, koszulka z długim rękawem i kurtka na zamek przeciwdeszczowa, kask, okulary, rękawice. No i buty, ale nie żadne SPD bo nie używam (mam noski), tylko zwykłe buty typu adidas. Licznik i zegarek. Chyba tyle.
Założyłem, że wystartuję punkt 4:00, żeby na maksa wykorzystać dzień oraz że zdążę przed zmrokiem. W zasadzie to liczyłem, że o 20:00 będzie pozamiatane, więc poza standardowym oświetleniem roweru nie miałem niczego więcej.
Pobudka o trzeciej, jajecznica i parówka, kawa i w drogę. Wjazd na szlak przy mogile w Starej Miłośnie o 4:02. Z emocji zapomniałem o wyzerowaniu licznika, zrobiłem to dopiero po 500 metrach. Początek trasy do Zielonki znam na pamięć, więc w stosunku do planu (konserwatywnie zakładałem średnią prędkość przejazdu z uwzględnieniem przerw na 15 km/h) nadrobiłem z 10 minut. Między Zielonką a Horowym Bagnem pierwszy test wilgotności gruntu; jest OK, to co zwykle zmusza do zejścia z roweru tym razem jest przejezdne. Pierwsze kłopoty zaczynają się kiedy na drodze szlaku wyrasta wielgachna kałuża. Trzeba tarabanić się przez krzaczory - od razu polecam mijanie z prawej, lewa jest gorsza. Docieram do suchej drogi, ale daję się zmylić i zamiast skręcić w nią w lewo i do krzyżówki ze szlakiem, walę w prawo. Brak oznaczeń jest na tyle znaczący, że po kilkuset metrach wracam i odnajduję szlak. Ale kwadrans w plecy.
Horowe to legenda = to oczywistość. Szlak jest oznaczony dobrze do momentu gdy każe mu się wejść do bajora. Dlatego w pewnym momencie trzeba odłożyć ortodoksję na bok i skorzystać z zielonego rowerowego. Po kilkuset metrach i tak oba się łączą. Swoją drogą chyba na tym odcinku powinno się przeprojektować kilkaset metrów Krwawej zamiast utrzymywać fikcję.
Za Horowym zaczyna się romantyczna jazda przed siebie. Mam jakiś kwadrans straty, ale ponad 200 kilometrów na jego odrobienie. Jest na tyle wcześnie, że ani nie napotykam tirówek w Radzyminie, ani żadnych innych tego typu atrakcji. Żeby nie zamęczać opisem kolejnych skrętów od razu napiszę, że moim skromnym zdaniem szlak oznaczony jest bardzo dobrze (z drobnymi wyjątkami, o czym później). Wymaga oczywiście czujności, ale mając przed oczami mapkę ze śladem tracka widzę, że teraz nie ma na co uważać, bo jest prosto, a teraz będzie w lewo więc szukam odpowiedniego znaku. Na pewno praca domowa z kilkudziesięcioma stronami bardzo się opłaciła.
Słaby odcinek to Lasy Chotomowskie - niedawna ścinka, o której pisała poprzedniczka, wymusza zejście z roweru i przebicie się pieszo. Ale szlak jest widoczny (mam na myśli znaki, a nie ścieżkę), poza tym idzie się wzdłuż jakiegoś ogrodzenia z metalowej siatki, więc nie się gdzie zgubić.
Do Wisły docieram w Bożej Woli. Tu szlak jest trochę zmieniony (prowadzi ścieżką rowerową wzdłuż drogi do Modlina - poprzednio skręcał wcześniej). Wał (tu, jak i potem za Górą Kalwarią) to jeden ze słabszych odcinków. Trawa po pas, tempo jazdy minimalne. No, ale w końcu się skończy. Modlin, fotka z kropką, kanapka i do przodu. Zaczyna się zielony łącznik. Moim zdaniem jest najsłabiej oznaczony ze wszystkich czterech kolorów na trasie w dowód czego powiem, że na dojeździe do Grochali straciłem go z oczu i wyrzucił mnie za wcześnie na asfalt.
Potem Kampinos. Bez sensacji, zielony zamienia się w żółty i do przodu. Tu przyznam, że na chwilę zawiodła mnie czujność (w zasadzie to rozluźniłem się zbytnio) i na rozstaju pojechałem w lewo. Po kilometrze wiedziałem już, że brak żółtych znaczków nie jest przypadkiem, ale stwierdziłem, że walę przed siebie bo z mapy wynikało, że moja droga dochodzi za jakiś kilometr do szlaku. Tak się stało - Kościelna Droga (tą pojechałem) doprowadziła mnie do Bieli i kamienia pamiątkowego pierwszej wycieczki po Kampinosie.
Dalej - łąki. Zaraz za kanałem Ł-9 szlak biegnie niby w prawo, ale jakoś nie wypatrzyłem niczego w trawie, więc pojechałem prosto i skręciłem dopiero po dojechaniu do szutru. Szlak czekał na kolejnej krzyżówce. Kanał Łasica i walimy do Leszna. Tu słaby kawałek - piachy aż do bólu. Ale jest cel - zamienić żółty na niebieski. Potem jeszcze 9 km i Zaborów (choć miejscami roślinność między Lesznem a Zaborowem jest naprawdę imponująca i utrudnia nawigację).
W Zaborowie wypada mi dokładnie półmetek. Mam cały czas 20 minut straty, ale nie jest źle. Wymiana płynów w sklepie, popas i naprzód. Zaczyna się jazda po szutrach. Trochę wieje, ale nie jest najgorzej. Ten odcinek mija praktycznie bez przygód, widoczki niespecjalne, ale tu chodzi o pokonanie Pętli, a nie o widoczki.
Moment autentycznego wzruszenia to przejazd nad autostradą. Co prawda okupiony niemal całkowitym ubłoceniem siebie i roweru (jednak ci budowlańcy to straszny chlew robią), ale widok prawdziwej autostrady wiodącej do mojego miasta wart był każdego błocka. Brwinów, Podkowa i dalej.
Problemy zaczynają się gdzieś koło Głoskowa. Na wyjeździe z lasu przednie koło wpada mi w jakąś dziurę i po chwili czuję, że ubywa z niego powietrza. Nie za szybko, ale zawsze. Nie chcę tracić czasu na wymianę dętki, więc dopompowuję i patrzę co się będzie działo. Przez niemal godzinę jakoś trzyma, ale do Zalesia dojeżdżam niemal na flaku. Podejmuję decyzję - zmieniam dętkę. Tyle, że ta zapasowa już miała kiedyś awarię, ale jak ją po wymianie napompowałem to trzymała. Więc stała się zapasową. Wiem, brzmi niewiarygodnie, ale tak było. No i jak wróciła na obręcz i zacząłem ją pompować to po dokręceniu wentyla usłyszałem głośny syk. Dziurka była ulokowana przy wentylu i przy dokręceniu mocującej go nakrętki zaczęła oddawać zawartość. Przejechałem kilometr i zmieniłem dętkę na poprzednią. Tę zdefektowaną. Pozostało mi wierzyć, że jak raz na pół godziny ją dopompuję to jakoś się dotoczę. Tyle, że komfort jazdy - ten psychiczny - znacznie mi się zmniejszył. Musiałem uważać nie tylko na znaczki na drzewach, ale i na to co pod kołami. Do tego doszło kilka miejsc, które okazały się wątpliwe nawigacyjnie. W efekcie na odcinku między Brwinowem a rzeczką Zielona straciłem blisko godzinę. A to oznaczało, że jak dobrze pójdzie, to będę na mecie o 21:00 - na granicy zmroku. O ile oczywiście nie będę miał dalszych problemów z dętką.
Przedmioty mają duszę. Poprosiłem ślicznie dziurawą dętkę o współpracę i wyrozumiałość. Musiała trzymać powietrze bo bez tego byłbym w ciemnej d. Ona to zrozumiała i przez cały pozostały do końca odcinek (jakieś 60 kilometrów) nie dała o sobie znać ani razu! Wierzcie lub nie - wasza sprawa. A ja Jej niniejszym dziękuję.
Drugi brzeg Wisły w Górze Kalwarii mijam o 18:15. Znowu niekończący się wał z beznadziejną trawą i wyścig z czasem. Na jakimś 180. kilometrze (w Zalesiu - to pamiętam) padł mi licznik i nie wiedziałem jaką mam prędkość, ale uznałem, że to i tak nie ma już znaczenia - muszę grzać przed siebie i nie patrzeć na tempo i dystans.
Kiedy wjechałem na "ceglankę" za Janowem poczułem ukłucie w sercu. Ten odcinek już znałem i byłem niemal w domu, tyle że ten dzień tak szybko zaczynał się kurczyć. Pogorzel, wypluwanie płuc na podejściu na Meran, ale finisz czułem całym sobą. Ostatni punkt kontrolny - Bartek nad Mienią. Fotka i dalej. Ścieżka, która normalnie jest moją ulubioną, tym razem irytuje i nie chce się skończyć. Wiązowna i wreszcie ostatni odcinek. Kiedy mam kilometr do mety zaczyna kropić deszcz. Nie widzę już prawie nic, ale wiem, że dam radę. Mogiła, ale tym razem to określenie oznacza coś bardzo radosnego. 21:08. Siedemnaście godzin i 6 minut. Mam siłę na radość, ale jestem sam, więc przecież nie będę się w lesie darł. Jadę do domu (to tylko 3 kilometry). Koniec.
Podsumowanie.
Na pewno pokonanie Krwawej wymaga - oprócz umiejętności pedałowania przez kilkanaście godzin - dużo zimnej krwi. Kilka razy gubiłem szlak i wtedy rozwiązanie jest jedno: nie panikować i szukać. Stracić można nawet i kwadrans, ale gdzieś ten cholerny znaczek musi być. Jak są trzy ścieżki do wyboru i żadna nie jest oznaczona to trzeba spokojnie zbadać każdą z nich. To musi dać efekt. Nie jestem wybitnym nawigatorem, ale dałem spokojnie radę (nawet jadąc bez GPS). Dziś trochę mam odparzone cztery litery (spodenki kolarskie z Lidla pewnie nie plasują się jakoś wysoko w rankingach), obie dłonie mi mrowią, mam sztywne barki. Ale fizycznie nie jest źle, na trasie też nie miałem kryzysu. Pierwszy raz od roku biorę mapę szlaku nie z zazdrością, ale z radością. I chyba jestem pierwszym, który przejechał Krwawą solo, bez GPSa i w zwykłych adidasach zamiast SPD. Można? Można.
A sama wycieczka jest fenomenalnym albumem Mazowsza - takich kontrastów widokowych i majątkowych nie widziałem w życiu.
Jeśli ktoś chciałbym skorzystać z moich doświadczeń - proszę o maila na priva. Póki jeszcze coś pamiętam... A, i dziękuję Behemowi za podpowiedź, no i wszystkim poprzednikom, którzy swoimi radami bardzo mi pomogli.
- Attachments
-
- 4:01, mogiła. Za chwilę start.
- Zdjęcie-0001a.jpg (166.23 KiB) Viewed 7682 times
-
- Gdzieś między Markami a Nieporętem.
- Zdjęcie-0006a.jpg (229.11 KiB) Viewed 7682 times
-
- Wielka piaskownica.
- Zdjęcie-0009a.jpg (244.52 KiB) Viewed 7682 times
-
- Plantacja maku przy wale za Bożą Wolą. A myślałem, że to nielegalne.
- Zdjęcie-0015a.jpg (214.96 KiB) Viewed 7682 times
-
- Zielony zamienia się w żółty. Kampinos.
- Zdjęcie-0021a.jpg (195.25 KiB) Viewed 7682 times
-
- Resztki szkoły cyrkowej w Julinku. Zaraz Leszno.
- Zdjęcie-0025a.jpg (154.87 KiB) Viewed 7682 times
-
- Autostrada. Prawdziwa.
- Zdjęcie-0029a.jpg (141.61 KiB) Viewed 7682 times
-
- Maszt raszyński. Płacić ten abonament na radio czy nie? Trójki w sumie szkoda...
- Zdjęcie-0035a.jpg (92.49 KiB) Viewed 7682 times
-
- Bartek nad Mienią. Dom tuż tuż.
- Zdjęcie-0042a.jpg (86.25 KiB) Viewed 7682 times
Monika, Ula, Daniel! Wielkie Gratulacje i czapki z glow! Serce rosnie gdy czyta sie wasze relacje. Wasz minimalizm w zakresie wyposazenia na trasie a z drugiej strony staranne przygotowanie logistyczne i psychiczne a wcale nie koniecznie wytrzymalosciowe i fizyczne - to jest to co podziwiam najbardziej. Mowiac gornolotnie takie dokonania sa jak swiatlo lub gwiazdy w ciemnosci. Pokazuja, ze mozna jak sie chce. I to wiele mozna. Epika i legenda...