jak bylo w gorach
Posted: 21 Oct 2006 11:28
witka.
coniektórzy pytali więc postanowiłem napisać parę słów. pierwszy dzień to piątek, dojechaliśmy z Tomaskiem do Ojcowa, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w okoliczne dolinki. było ciepło więc miło się kręciło. powiem tylko, że szlaki są oznakowane gorzej niż u nas prawie na samym początku trafiliśmy na odcinek, na którym musieliśmy pchać rowery w górę a potem ześlizgiwać się w dół. już przy ześlizgiwaniu się najpierw Tomask ratował się bo zaczął niekontrolowany poślizg a chwilę później ja katapultowałem się przez kierownicę, na szczęście przy małej prędkości. potem było parę męczących podjazdów i pare fajnych zjazdów, w tym niebieskim szlakiem z góry do ojcowa (wtedy też skończył mi się klocki hamulcowe dlatego tak miło wspominam ten zjazd).
drugiego dnia byliśmy już w Zakopanem i zaczeliśmy realizować szatański plan wjazdu rowerem do Murowańca, podobno ta trasa była opisana w tygodniku podhalańskim jako oficjalny szlak rowerowy. i tak szczerze to niech szlag ten szlak. ciężko było, ostro pod górę po wielkich kamieniach, czasem ubitych a czasem luźnych. 2 godziny walki z kierownicą, bardoz techniczna jazda no ale udało się. po drodze tylko ja leżałem, nie zdążyłem wypiąć spda kiedy koło zatrzymało mi się na kamieniu. dodam tylko, że ze względu na charakter trasy zabraliśmy ze soba chirurga ortopedę - Kubę. na dowód, że udało się wjechać przedstawiam zdjęcie:
tu bylo zdjecie jak stodola
Zjazd również nie należał do ciekawych. po tych kamieniach na tych rowerach ciężko było rozwinąć prędkość powyżej 20km/h . kiedy w pewnym momencie padło hasło "ostatni na dole trąba" i trafił się gładszy kawałek trasy wyprzedziłem Tomaska i puszczając hamulce i wodze fantazji popędziłem w dół, chciałem na chwilę przysiąść na siodełku, usłyszalem trzask i....jakoś wyhamowałem bez zaliczenia gleby, okazało się, że:
tu bylo zdjecie jak stodola
niektórzy moga wrzucić jeden ze swoich komentarzy.
po chwili walki przymocowałem siodło na sznurek do ramy i udałem się moją nową dualówką w dół w sumie to ciężko się tak jeździ, w ogóle roweru nie czuć.ponieważ przeczuwałem że taka awaria może nastąpić miałem w samochodzie drugą sztycę, założyłem ją i jako że godzina była młoda udaliśmy się jeszcze na Gubałówkę (kolejka oczywiście :p ) i próbowaliśmy zjechać nartostradą. zgadnijcie kto po lekkim wciśnięciu hamulca i ślizgu bocznym niczym mistrz speedwaya wyhamował po kamieniach na dupie i ręce? potem udaliśmy sie na górę jeszcze raz i wykonaliśmy zjazd z Butorowego Wierchu niebieskim szlakiem i końcówkę w dół po stoku na Szymoszkowej. tak zakończył się drugi dzień jazdy.
trzeciego dnia, już tylko z Tomaskiem, udaliśmy się na Turbacz. Nie będe opisywał jak to dwie pierdoły nie zauważyły znaczenia szlaku i przez 40 miunt pchały rowery pod górę jakąś przecinką do zwózki drewna. w każdym razie w Gorcach jak już się wjedzie na grzbiet to jest to co tygrysy lubią najbardziej jechaliśmy czerwonym szlakiem, dotarliśmy do schroniska, przekąsiliśmy conieco i ruszyliśmy w dół. pogoda była marna, chmury, mgła, troche mżyło...a na szlaku kupa błota zeslizneliśmy się po kamieniach na zielonym szlaku, a potem było już tylko zasuwanie w dół po błocie o takim:
tu bylo zdjecie jak stodola
jakby ktoś chciał fotki obejrzeć to są na ftpie. zdjęcia w artykule są podlinkowane bezpośrednio z ftpa więc sory za rozmiar i nie dziwcie się jak kiedyś znikną :p
[/img]
coniektórzy pytali więc postanowiłem napisać parę słów. pierwszy dzień to piątek, dojechaliśmy z Tomaskiem do Ojcowa, wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w okoliczne dolinki. było ciepło więc miło się kręciło. powiem tylko, że szlaki są oznakowane gorzej niż u nas prawie na samym początku trafiliśmy na odcinek, na którym musieliśmy pchać rowery w górę a potem ześlizgiwać się w dół. już przy ześlizgiwaniu się najpierw Tomask ratował się bo zaczął niekontrolowany poślizg a chwilę później ja katapultowałem się przez kierownicę, na szczęście przy małej prędkości. potem było parę męczących podjazdów i pare fajnych zjazdów, w tym niebieskim szlakiem z góry do ojcowa (wtedy też skończył mi się klocki hamulcowe dlatego tak miło wspominam ten zjazd).
drugiego dnia byliśmy już w Zakopanem i zaczeliśmy realizować szatański plan wjazdu rowerem do Murowańca, podobno ta trasa była opisana w tygodniku podhalańskim jako oficjalny szlak rowerowy. i tak szczerze to niech szlag ten szlak. ciężko było, ostro pod górę po wielkich kamieniach, czasem ubitych a czasem luźnych. 2 godziny walki z kierownicą, bardoz techniczna jazda no ale udało się. po drodze tylko ja leżałem, nie zdążyłem wypiąć spda kiedy koło zatrzymało mi się na kamieniu. dodam tylko, że ze względu na charakter trasy zabraliśmy ze soba chirurga ortopedę - Kubę. na dowód, że udało się wjechać przedstawiam zdjęcie:
tu bylo zdjecie jak stodola
Zjazd również nie należał do ciekawych. po tych kamieniach na tych rowerach ciężko było rozwinąć prędkość powyżej 20km/h . kiedy w pewnym momencie padło hasło "ostatni na dole trąba" i trafił się gładszy kawałek trasy wyprzedziłem Tomaska i puszczając hamulce i wodze fantazji popędziłem w dół, chciałem na chwilę przysiąść na siodełku, usłyszalem trzask i....jakoś wyhamowałem bez zaliczenia gleby, okazało się, że:
tu bylo zdjecie jak stodola
niektórzy moga wrzucić jeden ze swoich komentarzy.
po chwili walki przymocowałem siodło na sznurek do ramy i udałem się moją nową dualówką w dół w sumie to ciężko się tak jeździ, w ogóle roweru nie czuć.ponieważ przeczuwałem że taka awaria może nastąpić miałem w samochodzie drugą sztycę, założyłem ją i jako że godzina była młoda udaliśmy się jeszcze na Gubałówkę (kolejka oczywiście :p ) i próbowaliśmy zjechać nartostradą. zgadnijcie kto po lekkim wciśnięciu hamulca i ślizgu bocznym niczym mistrz speedwaya wyhamował po kamieniach na dupie i ręce? potem udaliśmy sie na górę jeszcze raz i wykonaliśmy zjazd z Butorowego Wierchu niebieskim szlakiem i końcówkę w dół po stoku na Szymoszkowej. tak zakończył się drugi dzień jazdy.
trzeciego dnia, już tylko z Tomaskiem, udaliśmy się na Turbacz. Nie będe opisywał jak to dwie pierdoły nie zauważyły znaczenia szlaku i przez 40 miunt pchały rowery pod górę jakąś przecinką do zwózki drewna. w każdym razie w Gorcach jak już się wjedzie na grzbiet to jest to co tygrysy lubią najbardziej jechaliśmy czerwonym szlakiem, dotarliśmy do schroniska, przekąsiliśmy conieco i ruszyliśmy w dół. pogoda była marna, chmury, mgła, troche mżyło...a na szlaku kupa błota zeslizneliśmy się po kamieniach na zielonym szlaku, a potem było już tylko zasuwanie w dół po błocie o takim:
tu bylo zdjecie jak stodola
jakby ktoś chciał fotki obejrzeć to są na ftpie. zdjęcia w artykule są podlinkowane bezpośrednio z ftpa więc sory za rozmiar i nie dziwcie się jak kiedyś znikną :p
[/img]