maj-bieszczady
Moderators: Creeping Death, Edi, chmiel
maj-bieszczady
od 3 do 6.05 wyjazd w bieszczady.
W okolice Cisnej- najprawdopodobniej.
Narazie Yorek i ja, może Rycho i Czarek coś wspominali
W chwili obecnej nie mam gdzie spać i jedziemy pkp. To tak wstępnie.
Jakby ktoś reflektował to w tym wątku.
W okolice Cisnej- najprawdopodobniej.
Narazie Yorek i ja, może Rycho i Czarek coś wspominali
W chwili obecnej nie mam gdzie spać i jedziemy pkp. To tak wstępnie.
Jakby ktoś reflektował to w tym wątku.
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
Re: maj-bieszczady
chciałbym,chciałbym będę sie starał bo mnie korcipopeye wrote:od 3 do 6.05 wyjazd To tak wstępnie.
Jakby ktoś reflektował to w tym wątku.
ps.poważnie myślę o lipcu
dzwoniłem w trzy miejsca wolnych niet. wielka duuupa być może.
Na maile nikt nie odpisuje.
Do Yorka:
zadzwoń jak masz czas:
605588418
013-4686457
013-4686345
013-4686429
ja zadzwonie w jeszcze dwa miejsca
Na maile nikt nie odpisuje.
Do Yorka:
zadzwoń jak masz czas:
605588418
013-4686457
013-4686345
013-4686429
ja zadzwonie w jeszcze dwa miejsca
to tak jak u mnie zawsze jestem w robocie, ech...kurde, zawsze jak szykuje sie jakis fajny wypadzik, to albo szkola wypada, albo cos innego glupszego jeszcze. zaczyna mnie to denerwowac.
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
- różowy łokieć
- Buszujacy w forum
- Posts: 618
- Joined: 22 May 2005 12:40
- Location: Radiówek
- Contact:
- Creeping Death
- NApierdalator
- Posts: 1286
- Joined: 04 Jul 2005 20:14
- Location: ja to znam?!
O stary to musiałeś wybrankę trafić że aż tak Ci sie nie chce z nią żenićrycho wrote:ja niestety odpadam, bo piatego mam wesele. nie chce mi sie tam isc, ale musze:(
Może zastanów się jeszcze raz zanim nie jest za późno i jedź w Bieszczady..
CO do mnie to chętnie bym pojechał, tylko narazie nie powiem na 100% że jade :/ (sory)
POWERADE- Jebne czy wstane??
Honda Shadow VT500C - moja śliczna!
Honda Shadow VT500C - moja śliczna!
wstępnie pytam o 4tia...a na ile osób rezerwować
nie jest za późno dokąd kwatery nie załatwionenie jest za późno ,aby się dołączyć?
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
nikt sie nie zgłasza
mimo wszystko lista zamknięta
PS
czekam na propozycje konkretnych miejsc; rzeczy , które chcecie zobaczyć.
poza tym fajnie by było gdyby ktoś chciał zadać sobie trud i popatrzeć na mapę / mogę udostępnić / może wpadłby mu do głowy jakiś pomysł na fajną wycieczkę.
pozdrawiam
mimo wszystko lista zamknięta
PS
czekam na propozycje konkretnych miejsc; rzeczy , które chcecie zobaczyć.
poza tym fajnie by było gdyby ktoś chciał zadać sobie trud i popatrzeć na mapę / mogę udostępnić / może wpadłby mu do głowy jakiś pomysł na fajną wycieczkę.
pozdrawiam
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
- różowy łokieć
- Buszujacy w forum
- Posts: 618
- Joined: 22 May 2005 12:40
- Location: Radiówek
- Contact:
miejscowość Wetlina
http://www.bieszczady.pl/?catID=241
1 dzień : do zaliczenia cztery najbliższe szczyty
2 dzień : te same trasa co pierwszego dnia tylko odwrotna kolejność
3 dzień: Wetlina- Ustrzyki-Gniazdo Tarnicy Halicza(3 najwyższe szczyty)
4 dzień:Wetlina-granica ze Słowacją -Wetlina
http://www.bieszczady.pl/?catID=241
1 dzień : do zaliczenia cztery najbliższe szczyty
2 dzień : te same trasa co pierwszego dnia tylko odwrotna kolejność
3 dzień: Wetlina- Ustrzyki-Gniazdo Tarnicy Halicza(3 najwyższe szczyty)
4 dzień:Wetlina-granica ze Słowacją -Wetlina
personal best: 304 km
o jednym drobnym szczegole zapomnieliscie: tam jest park narodowy. ;)
ale gdyby nie to, to niektore szlaki sa wyborne, zawsze mozna zaryzykowac, chociaz pewnie turystow bedzie od cholery.
zostaje zachodnia,polnocna czesc + slowacja
ale gdyby nie to, to niektore szlaki sa wyborne, zawsze mozna zaryzykowac, chociaz pewnie turystow bedzie od cholery.
zostaje zachodnia,polnocna czesc + slowacja
Niezly sen...: http://www.a-trip.com/tracks/view/63930
na park narodowy jest plan tylko kilka szczegółów do dopracowania.
o słowacji też pomyślałem
o słowacji też pomyślałem
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
wrócili my. kilka razy sie nam umarło ale generalnie było suuuuuper. Wypasik, kwaterka z "klimatem"
Ola, zocha, Gienia... ale było
PS.
relacja juz napisana , jeszcze kilka uzupełnień od chłopaków i do galerii.
Fotki Yorkowe idą na ftpa , ja dopiero jak wywołam negatywy.
Ola, zocha, Gienia... ale było
PS.
relacja juz napisana , jeszcze kilka uzupełnień od chłopaków i do galerii.
Fotki Yorkowe idą na ftpa , ja dopiero jak wywołam negatywy.
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
- Creeping Death
- NApierdalator
- Posts: 1286
- Joined: 04 Jul 2005 20:14
- Location: ja to znam?!
jakoś tego niw kojarzę"czerwone i bure i bure....." Very Happy
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
- Creeping Death
- NApierdalator
- Posts: 1286
- Joined: 04 Jul 2005 20:14
- Location: ja to znam?!
Bieszczadzka majówka
Akcja "start" wyznaczona na 2.00 w środę w nocy przeprowadzona planowo. Na pokładzie bolida Yorek, Młody, Czarek i ja (Popeye). Kierunek Kalnica. Droga w nocy upłynęła spokojnie, tył dosypiał a z przodu kierowcy i nawigatorowi też się zdarzało . Na miejscu byliśmy około 9 rano. Pierwsze co zauważyliśmy to czarna kudłata góra mięsa czyli wietnamska świnka miniaturka " Zocha". Powłóczyła brzuchem i ryjem po trawie . Ściągnęliśmy maszyny na ziemię i po rozmowie z właścicielką Klubu Rolnika wykonaliśmy akcję "przebieranie" na podwórku. Była pogoda więc nie marnowaliśmy czasu. Na początek najlepiej zrobić coś krótkiego, tak na rozruch, ot niecałe 25 km, które zajęło nam dość sporo czasu bo około 5 godzin , ale od początku.
Na początku odwiedziliśmy spożywczaka w Kalinicy , do którego później wracaliśmy bardzo chętnie przy każdej możliwej okazji, ale o tym w innym miejscu .
Pierwsze 4 km luzik asfaltem. Po asfalcie obraliśmy kierunek na południe czerwonym szlakiem pieszym, który zaprowadził nas na granicę polsko-słowacką. Już pierwsze podjazdy spowodowały, że spokorniałem ( długość podejść względem możliwości jazdy mnie powaliła) jednak na grań dotarliśmy. Następnie pognaliśmy na wschód zaliczając kolejno 1102,1040,1180, 1015, 1162, 1188, 1199 m.n.p.m. Na tym odcinku techniczne zjazdy zaowocowały dwoma OTB w moim wykonaniu. Teraz pozostało nam w zasadzie tylko zjechać z małymi podjazdami do Wetliny. Po drodze zaliczone kolejne 1198 i 1021 m.n.p.m. Tu też zaliczyłem OTB na plecy przy okazji uszkadzając obiektyw ( ciekawe co będzie ze zdjęć). Przed wyjazdem na asfalt w Wetlinie "snejk" za małe ciśnienie w tylnym kole.
Teraz sprostowanie, M(L)ody - cyborg podjazdów- można napisać, że jeśli on prowadził to nie było możliwości wjechać. Czarek - nie widziałem żeby prowadził rower w dół. Szalony uczeń Jaśka. Stwierdził, że nie może hamować bo obręcz ma na wykończeniu i tak też robił . Wycieczkę zakończyliśmy po asfaltowym odcinku Wetlina - Kalnica. Po zakwaterowaniu , zrobiliśmy "herbatkę z żeńszenia" i kolację czyli makaronik z sosikiem meksykańskim ( yorkowi smakował wyśmienicie ). Zapomniałem napisać, ze gdzieś na trasie mnie się rozkręciła tylna piasta a Czarkowi zdeformował się na zewnątrz rant przedniej obręczy , w związku z tym kolacje przygotowali Yorek z Młodym a my naprawialiśmy usterki maszyn (Czarek prostował obręcz hydraulicznym kluczem typu krokodyl). Wieczór upłynął pod znakiem "wisienek" w spirytusie a potem różnych płynów poprawiających samopoczucie . Schronisko " U Oli" ma swój niepowtarzalny klimacik. Dodać trzeba, że tak miło wieczór spędzili Czarek z popeyem (co średnio pamiętają), druga połowa składu odsypiała trudy podróży.
Kolejny dzień stał pod znakiem wycieczki lekkiej tzn. asfaltem dookoła Zalewu Solińskiego. To, że będzie lekka to sie nam tylko zdawało bo asfaltem tez były "górki" i to nie kiepskie szczególnie obsysały pagórki na asfalcie "obwodnicy bieszczadzkiej". Traskę potraktowaliśmy na luzie, więc gdzie się dało się obijaliśmy. Na początek lenistwo w rezerwacie "Sine Wiry", dalej mieliśmy trochę dłuższych zjazdów gdzie oczywiście kolejny "snejk" na mojej niedopompowaniej tylnej oponie. Po dotarciu do Polańczyka zobaczyliśmy Zalew Soliński i oczywiście ochrzanialiśmy się na trawiastej plaży. Dwa browary wyssały ze mnie resztki i tak niewielkich możliwości na podjazdach . Aby dotrzeć do Zapory w Solinie wynaleźliśmy sobie skrót szlakiem pieszym, który już po pierwszych kilkudziesięciu metrach okazał się zbyt stromy do jazdy - tym razem nawet dla Młodego- jednak odcinki w dół nie robiły wrażenia na Czarku ( robił swoje ). Popeye trochę przesadza - zjazdy były całkiem ok., gorzej było podjeżdżać ale odcinek należy polecić do przejechania wszystkim miłośnikom rowerów (dopisał yorek). Z trudem dotarliśmy nad Zaporę w Solinie gdzie podziwialiśmy "krowy w skórze pstrągów". Po wszamaniu obiadku lenistwo na betonowej plaży Zalewu Solińskiego. Około godz. 16.30 zwlekliśmy się ruszając w drogę powrotną okrążając zalew od strony wschodniej. Oczywiście wybraliśmy skrót , który okazał się drogą dłuższą niż asfaltowa poza tym ciężko się jeździ na czuja prawie bez ścieżki. Po drodze napotkaliśmy dość długi przyjemny zjazd po ubitej drodze z "malutkimi" koleinami i hopami gdzie niegdzie. Na początku ścieżki zauważyłem [zmiana narratora - Czarek] czarnego kundla który stał się od tej chwili tematem numer jeden do końca dnia Jak pies zobaczył i usłyszał rozpędzony (wtedy już do ponad 40km/h) rower, wyrwał w dół jak szalony, próbując uniknąć śmierci pod kołami! Co prawda równie dobrze mógł dać krok w bok i mnie przepuścić, ale ta rasa wolała uciekać prosto przede mną, niczym bohaterka amerykańskiego filmu uciekająca wprost przed ciężarówką, w ostatniej chwili rzucając się w bok. Pies rwał w dół jak dziki, ledwie zacząłem się zbliżać do niego przekraczając ponad 50km/h. Ciężko jednak było mi trzymać kierownice gdyż prawie płakałem ze śmiechu widząc przerażonego psa, który na pewno w biegu na 500m nie miałby sobie równych. Najlepsze było w tym wszystkim to że pies biegł prawie bokiem! Jak później zasugerował Yorek: Może lewa noga mu bardziej brała! Na ostatniej prostej pies odbił przez druty w bok i zakończył szaleńczy bieg na hopie pod budą! Dalsze spekulacje na temat tego "psa olimpijczyka"przyprawiły nas o ból brzucha, śmiejąc się nie mogliśmy nawet pedałować dalej pod górę. Prawdopodobnie pies biegł tak szybko że zgubił za sobą jelito cienkie którym zahaczył o wystający korzeń (może nawet był to korzeń żęszenia). Po okolicznych wioskach rozniosła się wieść o "psie z jelitem" i wszystkie psy po drodze wydawały się już pokorniejsze, a nam skutecznie poprawiały humor .Wylądowaliśmy we wsi Łobozewo Górne skąd szlakiem "rowerowym" pomknęliśmy do Chrewtu. Gościowi wytyczającemu szlak przyznajemy Nobla , nie wiem dla jakich rowerzystów był ten szlak ale nie nadawał się zbytnio do turystyki. Oprócz znaków na drzewach nic nie przypominało szlaku dla rowerów, koleiny na 30 cm głębokości , belki średnicy 20 cm leżące w poprzek traktu. EXTREMA. Po wielu trudach dotarliśmy na asfalt jednak czas płynął a odległości prawie nie ubywało. O godzinie 21 byliśmy w przysłowiowych "kartoflach". Zrobiło się ciemno że znaku w lesie nie uwidzisz i zimno szczególnie na zjazdach w nogi odziane w krótkie portki a do tego jeszcze minimum 14 km do schroniska. Upsss. W związku z zaistniałą sytuacją poszukaliśmy sobie lokum i przygarnął nas za marne 15 zeta od głowy ksiądz w Ośrodku Caritasu. Dał nam ręczniki ale herbaty już nie. Widocznie kocioł miał zajęty korzeniem żeńszenia dla swoich podopiecznych przebywających w ośrodku . Rano o 8 na głodniaka ruszyliśmy jak się okazało pod bardzo długi podjazd. Zjazd był wyśmienity prawie pod nasz ulubiony sklep u p. Gieni. Samą sprzedawczynię oraz klimat panujący w markecie(chyba za duże słowo) zapamiętam(zmiana narratora - M(L)ody) na długie lata. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z tak nieprzyjaźnie nastawioną panią sklepową do klientów. Wchodząc do środka odnosi się wrażenie, że jest się wrogiem publicznym numer jeden, a osoba ochroniarza (podobno brata pani Gieni) i jego ciągła podejrzliwość i obserwowanie każdego ruchu kupujących potęgowała to wrażenie. Tego dnia ekspedientka była w bardzo złym humorze, widać było w niej niezadowolenie podczas pracy. Nie podobało się jej, że musi wydawać pieniądze, chodzić po towar. W pewnym momencie pani Gienia nie wytrzymała! Podczas wydawania reszty wywaliła wszystkie pieniądze na podłogę i powiedziała "Pie....le to robotę, zwalniam się" !:) To nie żart, byliśmy świadkami końca kariery ekspedientki Gieni Po zakupach udaliśmy się do schroniska gdzie zakończyliśmy wycieczkę, która trwała 25h .
W sobotę odpoczęliśmy, śniadanie i kąpiel. W czasie oczekiwania na prognozę od "Czarkowego sztabu pogodowego"
stwierdziliśmy, że mimo iż pada jedziemy obadać kultową knajpę bieszczadów czyli "Siekierezadę" w Cisnej. Jak się rzekło tak też zrobiliśmy. Tym razem ubraliśmy się odpowiednio do pogody. Wybraliśmy drogę przez las. Najpierw asfalcik ze wspinaczką ... oj zaniemogłem, tym razem tylko ja. , ale potem to już do samej Cisnej zjazd, świetny rzekłbym prześwietny tylko końcówka szlakiem pieszym trudna bo po błocie. Kierunek "Siekierezada" - nie będę się rozpisywał tam trzeba wejść i zobaczyć (stoły z furmanek a w nie wbite po dwie siekiery Poza tym to My byliśmy nie lada atrakcją ubabrani w błocie. Ciekawe jest to, ze poza nami nie było turysty choćby ciut ubłoconego (bo to byli krawaciarze a nie turyście yorek). Powrót asfaltem bez większych przygód poza tym, ze spadł mi łańcuch akurat na podjeździe :-/. Wieczorem była imprezka, popisy wokalne popeya ( nie znam "Czerwone i bure" choć niektórzy chcą mi wmówić że jest inaczej ;-/ ). na koniec rozmowy w miłym i zakręconym towarzystwie. Prawie koncert karaoke w wykonaniu czarka i Yorka .
W niedzielę wyruszyliśmy do domku przez Ujazd z ruinami pałacu Krzyżtopór. czarek w drodze zbierał materiał do " Galerii napotkanych po drodze panienek " , pobawilismy się w fotoradar .
Podczas wycieczek umarłem chyba ze trzy razy ale było warto.
dzięki Czarek, Yorek, M(L)ody za towarzystwo , że czekaliście na mnie aż doturlam się na podjazdach i świetnie spędzony czas. Myślę, że nie będzie to taki ostatni wypad.
To juz koniec majowego weekendu AD 2007.
Akcja "start" wyznaczona na 2.00 w środę w nocy przeprowadzona planowo. Na pokładzie bolida Yorek, Młody, Czarek i ja (Popeye). Kierunek Kalnica. Droga w nocy upłynęła spokojnie, tył dosypiał a z przodu kierowcy i nawigatorowi też się zdarzało . Na miejscu byliśmy około 9 rano. Pierwsze co zauważyliśmy to czarna kudłata góra mięsa czyli wietnamska świnka miniaturka " Zocha". Powłóczyła brzuchem i ryjem po trawie . Ściągnęliśmy maszyny na ziemię i po rozmowie z właścicielką Klubu Rolnika wykonaliśmy akcję "przebieranie" na podwórku. Była pogoda więc nie marnowaliśmy czasu. Na początek najlepiej zrobić coś krótkiego, tak na rozruch, ot niecałe 25 km, które zajęło nam dość sporo czasu bo około 5 godzin , ale od początku.
Na początku odwiedziliśmy spożywczaka w Kalinicy , do którego później wracaliśmy bardzo chętnie przy każdej możliwej okazji, ale o tym w innym miejscu .
Pierwsze 4 km luzik asfaltem. Po asfalcie obraliśmy kierunek na południe czerwonym szlakiem pieszym, który zaprowadził nas na granicę polsko-słowacką. Już pierwsze podjazdy spowodowały, że spokorniałem ( długość podejść względem możliwości jazdy mnie powaliła) jednak na grań dotarliśmy. Następnie pognaliśmy na wschód zaliczając kolejno 1102,1040,1180, 1015, 1162, 1188, 1199 m.n.p.m. Na tym odcinku techniczne zjazdy zaowocowały dwoma OTB w moim wykonaniu. Teraz pozostało nam w zasadzie tylko zjechać z małymi podjazdami do Wetliny. Po drodze zaliczone kolejne 1198 i 1021 m.n.p.m. Tu też zaliczyłem OTB na plecy przy okazji uszkadzając obiektyw ( ciekawe co będzie ze zdjęć). Przed wyjazdem na asfalt w Wetlinie "snejk" za małe ciśnienie w tylnym kole.
Teraz sprostowanie, M(L)ody - cyborg podjazdów- można napisać, że jeśli on prowadził to nie było możliwości wjechać. Czarek - nie widziałem żeby prowadził rower w dół. Szalony uczeń Jaśka. Stwierdził, że nie może hamować bo obręcz ma na wykończeniu i tak też robił . Wycieczkę zakończyliśmy po asfaltowym odcinku Wetlina - Kalnica. Po zakwaterowaniu , zrobiliśmy "herbatkę z żeńszenia" i kolację czyli makaronik z sosikiem meksykańskim ( yorkowi smakował wyśmienicie ). Zapomniałem napisać, ze gdzieś na trasie mnie się rozkręciła tylna piasta a Czarkowi zdeformował się na zewnątrz rant przedniej obręczy , w związku z tym kolacje przygotowali Yorek z Młodym a my naprawialiśmy usterki maszyn (Czarek prostował obręcz hydraulicznym kluczem typu krokodyl). Wieczór upłynął pod znakiem "wisienek" w spirytusie a potem różnych płynów poprawiających samopoczucie . Schronisko " U Oli" ma swój niepowtarzalny klimacik. Dodać trzeba, że tak miło wieczór spędzili Czarek z popeyem (co średnio pamiętają), druga połowa składu odsypiała trudy podróży.
Kolejny dzień stał pod znakiem wycieczki lekkiej tzn. asfaltem dookoła Zalewu Solińskiego. To, że będzie lekka to sie nam tylko zdawało bo asfaltem tez były "górki" i to nie kiepskie szczególnie obsysały pagórki na asfalcie "obwodnicy bieszczadzkiej". Traskę potraktowaliśmy na luzie, więc gdzie się dało się obijaliśmy. Na początek lenistwo w rezerwacie "Sine Wiry", dalej mieliśmy trochę dłuższych zjazdów gdzie oczywiście kolejny "snejk" na mojej niedopompowaniej tylnej oponie. Po dotarciu do Polańczyka zobaczyliśmy Zalew Soliński i oczywiście ochrzanialiśmy się na trawiastej plaży. Dwa browary wyssały ze mnie resztki i tak niewielkich możliwości na podjazdach . Aby dotrzeć do Zapory w Solinie wynaleźliśmy sobie skrót szlakiem pieszym, który już po pierwszych kilkudziesięciu metrach okazał się zbyt stromy do jazdy - tym razem nawet dla Młodego- jednak odcinki w dół nie robiły wrażenia na Czarku ( robił swoje ). Popeye trochę przesadza - zjazdy były całkiem ok., gorzej było podjeżdżać ale odcinek należy polecić do przejechania wszystkim miłośnikom rowerów (dopisał yorek). Z trudem dotarliśmy nad Zaporę w Solinie gdzie podziwialiśmy "krowy w skórze pstrągów". Po wszamaniu obiadku lenistwo na betonowej plaży Zalewu Solińskiego. Około godz. 16.30 zwlekliśmy się ruszając w drogę powrotną okrążając zalew od strony wschodniej. Oczywiście wybraliśmy skrót , który okazał się drogą dłuższą niż asfaltowa poza tym ciężko się jeździ na czuja prawie bez ścieżki. Po drodze napotkaliśmy dość długi przyjemny zjazd po ubitej drodze z "malutkimi" koleinami i hopami gdzie niegdzie. Na początku ścieżki zauważyłem [zmiana narratora - Czarek] czarnego kundla który stał się od tej chwili tematem numer jeden do końca dnia Jak pies zobaczył i usłyszał rozpędzony (wtedy już do ponad 40km/h) rower, wyrwał w dół jak szalony, próbując uniknąć śmierci pod kołami! Co prawda równie dobrze mógł dać krok w bok i mnie przepuścić, ale ta rasa wolała uciekać prosto przede mną, niczym bohaterka amerykańskiego filmu uciekająca wprost przed ciężarówką, w ostatniej chwili rzucając się w bok. Pies rwał w dół jak dziki, ledwie zacząłem się zbliżać do niego przekraczając ponad 50km/h. Ciężko jednak było mi trzymać kierownice gdyż prawie płakałem ze śmiechu widząc przerażonego psa, który na pewno w biegu na 500m nie miałby sobie równych. Najlepsze było w tym wszystkim to że pies biegł prawie bokiem! Jak później zasugerował Yorek: Może lewa noga mu bardziej brała! Na ostatniej prostej pies odbił przez druty w bok i zakończył szaleńczy bieg na hopie pod budą! Dalsze spekulacje na temat tego "psa olimpijczyka"przyprawiły nas o ból brzucha, śmiejąc się nie mogliśmy nawet pedałować dalej pod górę. Prawdopodobnie pies biegł tak szybko że zgubił za sobą jelito cienkie którym zahaczył o wystający korzeń (może nawet był to korzeń żęszenia). Po okolicznych wioskach rozniosła się wieść o "psie z jelitem" i wszystkie psy po drodze wydawały się już pokorniejsze, a nam skutecznie poprawiały humor .Wylądowaliśmy we wsi Łobozewo Górne skąd szlakiem "rowerowym" pomknęliśmy do Chrewtu. Gościowi wytyczającemu szlak przyznajemy Nobla , nie wiem dla jakich rowerzystów był ten szlak ale nie nadawał się zbytnio do turystyki. Oprócz znaków na drzewach nic nie przypominało szlaku dla rowerów, koleiny na 30 cm głębokości , belki średnicy 20 cm leżące w poprzek traktu. EXTREMA. Po wielu trudach dotarliśmy na asfalt jednak czas płynął a odległości prawie nie ubywało. O godzinie 21 byliśmy w przysłowiowych "kartoflach". Zrobiło się ciemno że znaku w lesie nie uwidzisz i zimno szczególnie na zjazdach w nogi odziane w krótkie portki a do tego jeszcze minimum 14 km do schroniska. Upsss. W związku z zaistniałą sytuacją poszukaliśmy sobie lokum i przygarnął nas za marne 15 zeta od głowy ksiądz w Ośrodku Caritasu. Dał nam ręczniki ale herbaty już nie. Widocznie kocioł miał zajęty korzeniem żeńszenia dla swoich podopiecznych przebywających w ośrodku . Rano o 8 na głodniaka ruszyliśmy jak się okazało pod bardzo długi podjazd. Zjazd był wyśmienity prawie pod nasz ulubiony sklep u p. Gieni. Samą sprzedawczynię oraz klimat panujący w markecie(chyba za duże słowo) zapamiętam(zmiana narratora - M(L)ody) na długie lata. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z tak nieprzyjaźnie nastawioną panią sklepową do klientów. Wchodząc do środka odnosi się wrażenie, że jest się wrogiem publicznym numer jeden, a osoba ochroniarza (podobno brata pani Gieni) i jego ciągła podejrzliwość i obserwowanie każdego ruchu kupujących potęgowała to wrażenie. Tego dnia ekspedientka była w bardzo złym humorze, widać było w niej niezadowolenie podczas pracy. Nie podobało się jej, że musi wydawać pieniądze, chodzić po towar. W pewnym momencie pani Gienia nie wytrzymała! Podczas wydawania reszty wywaliła wszystkie pieniądze na podłogę i powiedziała "Pie....le to robotę, zwalniam się" !:) To nie żart, byliśmy świadkami końca kariery ekspedientki Gieni Po zakupach udaliśmy się do schroniska gdzie zakończyliśmy wycieczkę, która trwała 25h .
W sobotę odpoczęliśmy, śniadanie i kąpiel. W czasie oczekiwania na prognozę od "Czarkowego sztabu pogodowego"
stwierdziliśmy, że mimo iż pada jedziemy obadać kultową knajpę bieszczadów czyli "Siekierezadę" w Cisnej. Jak się rzekło tak też zrobiliśmy. Tym razem ubraliśmy się odpowiednio do pogody. Wybraliśmy drogę przez las. Najpierw asfalcik ze wspinaczką ... oj zaniemogłem, tym razem tylko ja. , ale potem to już do samej Cisnej zjazd, świetny rzekłbym prześwietny tylko końcówka szlakiem pieszym trudna bo po błocie. Kierunek "Siekierezada" - nie będę się rozpisywał tam trzeba wejść i zobaczyć (stoły z furmanek a w nie wbite po dwie siekiery Poza tym to My byliśmy nie lada atrakcją ubabrani w błocie. Ciekawe jest to, ze poza nami nie było turysty choćby ciut ubłoconego (bo to byli krawaciarze a nie turyście yorek). Powrót asfaltem bez większych przygód poza tym, ze spadł mi łańcuch akurat na podjeździe :-/. Wieczorem była imprezka, popisy wokalne popeya ( nie znam "Czerwone i bure" choć niektórzy chcą mi wmówić że jest inaczej ;-/ ). na koniec rozmowy w miłym i zakręconym towarzystwie. Prawie koncert karaoke w wykonaniu czarka i Yorka .
W niedzielę wyruszyliśmy do domku przez Ujazd z ruinami pałacu Krzyżtopór. czarek w drodze zbierał materiał do " Galerii napotkanych po drodze panienek " , pobawilismy się w fotoradar .
Podczas wycieczek umarłem chyba ze trzy razy ale było warto.
dzięki Czarek, Yorek, M(L)ody za towarzystwo , że czekaliście na mnie aż doturlam się na podjazdach i świetnie spędzony czas. Myślę, że nie będzie to taki ostatni wypad.
To juz koniec majowego weekendu AD 2007.
Dbajmy by drzewa rosły jak najdłużej, bo kiedyś zrobią z nich dla Nas trumny
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/
"Cichy potok - budzi się, Orzeł straż swą zaczyna
Taka cisza - taniec barw, Nad uśpioną doliną "
http://picasaweb.google.pl/darekab/