GALERIA: Harpagan 32. Przodkowo 20-22.10.2006:
©Tekst: Bartek. Dodano: 26.10.2006.
Słowem wstępu.
To był mój trzeci start na Trasie Mieszanej. W tej relacji będzie trochę porównań do dwóch poprzednich więc najpierw w kilku słowach o nich:
H30: Poszedłem zupełnie na żywioł, bez przygotowania pieszego. Moją "macierzystą" dyscypliną jest rower. Efekt: z trudem dokuśtykałem o 08:23 do mety części pieszej. Po 1.5h odpoczynku wsiadłem na rower, żeby nie było, że wiozłem go niepotrzebnie. Zaliczyłem 3 najbliższe PK, w spacerowym tempie, traktując pedałowanie jako relaksacyjny masaż stóp.
H31: Potrenowałem trochę chodzenie i myślałem, że dam radę. :) Pogoda była jaka była, a ja wystartowałem w lekkich butach do biegania. Efekt: o 05:40 na PK5 poddałem się. Miałem kompletnie przemoczone i poobcierane stopy.
Po tych 2 doświadczeniach już wiedziałem, że TM przegrywa się na części pieszej. Zaopatrzyłem się w dobre buty, znowu potrenowałem trochę i pełen wiary i optymizmu pojechałem do Przodkowa na H32. Postawiłem sobie za cel skończyć część pieszą w 10h i w stanie nadającym się do dalszego wysiłku. Jeśli to się uda, to dalej już powinno pójść gładko. Nie całkiem wyszło tak jak miało, ale nie uprzedzajmy faktow. :)
Część piesza.
Wystartowaliśmy w 4 osoby: Beata i Ola na TP oraz Behem0th i ja na TM. Trasa do PK1 jak zwykle w wielkim, rozciągniętym peletonie. Zaraz za Przodkowem wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Droga przecinała dolinę której dnem płynął strumień. Widać było peleton przed nami i za nami na obu jej zboczach. Wyglądało to jak długa świecąca setkami czołówek glizda. Niesamowite. Dalej wzdłuż śmierdzącej oczyszczalni ścieków, koło jeziorka w Smołdzinie i prosto do PK1 (22:05).
Od punktu mieliśmy iść drogą do Sitna. Trochę nam się coś omsknęło i poszliśmy nie tą drogą co trzeba. Zresztą nie my jedni - było jeszcze na tyle blisko startu, że wszędzie dookoła widać było pełno uczestników. Na szczęście szybko się zorientowaliśmy, że kierunki się nie zgadzają i idziemy na NE zamiast SE. Na azymut przez las i pole wróciliśmy na drogę do Sitna. Potem już bez kłopotów nawigacyjnych wzdłuż brzegu jeziora Sitno do Borowa, w poprzek przez drogę, nad jednymi torami, pod drugimi torami i przez most na Raduni do asfaltówki w Babich Dołach. Potem mały kawałek asfaltem i znowu w las, żeby dotrzeć do PK2 od północy (23:44).
Z PK2 poszliśmy na wschód, przecięliśmy asfaltówkę i chcieliśmy trafić w przecinkę którą według mapy powinniśmy przejść około połowy drogi do PK3. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że na tym Harpaganie, można ufać mapie tylko jeśli chodzi o drogi. Przecinki są, albo ich nie ma. Najczęściej nie ma. Na drodze do PK3 w ogóle nic się nie zgadzało. Szliśmy jakąś szutrówką, wydawało nam się, że wiemy gdzie jest na mapie, a potem dochodziliśmy do skrzyżowania i cała koncepcja się waliła. Spodziewaliśmy się skrzyżowania w postaci X, było T. Albo na odwrót. Albo pod innym kątem. Co skrzyżowanie to narada i próba dopasowania tego co widzimy wokół siebie do mapy. Posuwaliśmy się tak od skrzyżowania do skrzyżowania starając się poruszać w kierunku w którym powinien być PK3. Im dalej się posuwaliśmy, tym więcej osób pojawiało się z różnych kierunków. Skoro ludzie idący różnymi drogami, docierają tu gdzie my, to znaczy, że upragniony PK musi być już gdzieś niedaleko. I w końcu jest! (01:05).
Teraz siedzę przy komputerze i usiłuję dopasować kształt śladu z GPS do dróg między PK2 i PK3 - to ni cholery do niczego nie pasuje!
Z PK3 trochę drogami (które znowu nie chciały pasować do mapy) a trochę na azymut przez las wydostaliśmy się do drogi leśniczówki Lisia Góra - Borcz a potem już prosto do Borczu. Kawałek za PK3 zachciało mi się strasznie spać. Zupełnie znienacka i nie wiem dlaczego. Było dopiero około 2 w nocy, wcale nie czułem się zmęczony, stopy nie dokuczały. Czułem tylko, że lada chwila zasnę, choćby na stojąco. Mimo tego, że przecież się ruszam i nie powinno być takiej sytuacji. Coś złego działo się w moim organizmie. Nie wiem co, wcinałem batony energetyczne, popijałem mikroelementami, a tu taki zjazd. Tymczasem wyszliśmy na asfalt w Borczu i skierowaliśmy się na SW. Przy drodze była stacja benzynowa. 24h! Jesteśmy uratowani! Kupiłem Red Bulla i czekoladę. Pomogło jak ręką odjął. Już do końca ani trochę nie chciało mi się spać. Tymczasem u innych też zaczęły się kłopoty. Behe zaczął narzekać na stopy, Ola zamontowała sobie na kolanie elastyczną opaskę. Planowaliśmy minąć drogą Hopowo i około 1km dalej skręcić w las do PK4, jednak widzieliśmy kolejne osoby wracające z PK4, które wychodziły na drogę w Hopowie, przecinały ją i szły na północ do PK5. Znaczy z Hopowa musi być jakieś proste przejście do PK4 którego nie ma zaznaczonego na mapie. Jeśli to prawda, to zaoszczędzimy kawałek drogi. Skręciliśmy w Hopowie na południe i bez większych problemów trafiliśmy do PK4 (04:02). Osoby wracające z punktu udzielały wskazówek. Potem my wracając udzielaliśmy następnym. Tymczasem stało się jasne, że nie ma żadnych szans na dobry czas na części pieszej. Idziemy już 7h i dopiero co minęliśmy półmetek (PK4 to według organizatorów 27km).
Do PK5 z powrotem przez Hopowo, tak jak ci których widzieliśmy wcześniej, potem koło leśniczówki Sarni Dwór i dalej do Samonina. Gdzieś między leśniczówką a Samoninem urwałem się pozostałej trójce. Strasznie zwolnili i jakoś nie mogłem się dopasować do ich tempa. Zostali z tyłu, poczekałem, zacząłem iść i po chwili, okazało się, że znowu są gdzieś z tyłu. No i poszedłem dalej sam. W Somoninie przez most na Raduni i zaraz za mostem w lewo drogą w kierunku PK5. PK5 miał być na skrzyżowaniu przecinek, ale przecinka E-W którą planowałem dotrzeć do punktu okazała się być wirtualna. Wyszło na to, że obszedłem PK dookoła i trafiłem na niego od północy (06:04).
Z PK5 drogą na NE do asfaltówki, potem około 1km na północ, a następnie w las na wschód. Zaczęło się robić widno i nawigacja stała się prosta. PK6 pojawił się zupełnie nieoczekiwanie. Byłem przekonany, że jeszcze muszę iść kawałek do przodu, potem skręcić w prawo, tymczasem patrzę, a tu punkt kontrolny (07:43). W sumie, to lepiej tak niż jakbym się spodziewał punktu a go nie było. :)
Z PK6 dalej na NE przez las. Koło wielkiej dziury w ziemi (kamieniołom? piachołom?) w lewo i do Kobysewa a potem prosto do PK7 (09:01). PK7 był na nieistniejącym rogu nieistniejącej przecinki, ale mimo to łatwo było go znaleźć.
Do bazy w szkole został już rzut beretem. O 09:45 zakończyłem część pieszą. Przeszedłem 60km zamiast podanych na mapie 51. Żadnych odcisków, nogi dopiero zaczynały trochę boleć. Trochę nawet zacząłem żałować, że nie zapisałem się na trasę pieszą. Chętnie bym sobie poszedł na drugą pętlę, tak z ciekawości zobaczyć ile jeszcze dam radę.
Część rowerowa.
Odebrałem rower z przechowalni, zmieniłem buty na SPD, przepakowałem się i o 10:20 ruszyłem w świat. 2 dni przed Harpaganem kupiłem sobie nowy rower. Jest chyba o połowę lżejszy od starego, napęd nie zgrzyta, i wszystko działa idealnie. Patrzę na prędkościomierz, potem przecieram oczy i jeszcze raz patrzę. Na starym rowerze nawet gdybym nie miał za sobą 60km z buta to i tak chyba bym jechał wolniej. Gdzie się podziały opory toczenia? Przecież wcale nie jadę z górki. Podoba mi się to. :)
Uderzyłem najpierw asfaltem przez Kobysewo do Smołdzina. Zaraz za tym samym jeziorkiem koło którego szliśmy do PK1 skręciłem w polną drogę na południe i prosto do PK10. (10:52)
Potem dalej na południe (szliśmy tędy z PK1 do PK2) aż do asfaltówki a następnie na zachód przez Kartuzy i do PK18. (11:38)
Z PK18 wróciłem nad jezioro Karczemne tak jak przyjechałem, a potem skręciłem na południe. Kawałek dalej zrobiłem wielką kaszanę nawigacyjną i skręciłem w drogę do Kosów, myśląc, że to droga do Smętowa i Ręboszewa. W efekcie punktu 14 szukałem zupełnie gdzie indziej. No i oczywiście nie mogłem znaleźć. W pewnym momencie wyjechałem na drogę której nie powinno być w tym miejscu. Okazało się, że dotarłem do Ręboszewa z północy. Wszystko stało się jasne i dalej już bez kłopotu w towarzystwie dwóch rowerzystów znalazłem PK14 (12:40).
Potem z powrotem z górki do Ręboszewa, asfaltem przez Zawory, Chmielno (tu z żalem zrezygnowałem z zaliczenia PK15 - brakowało czasu), do PK16 (13:34).
No i do mety (14:40), dotarłem jednocześnie z 3 biegaczami kończącymi TP. Chyba byli pierwszymi którzy ukończyli TP w tej edycji.
Podsumowanie.
Pieszo: 60km, o 9km więcej niż powinno być, na rowerze: 69km, 4 PK i 13 punktów wagowych. Razem: 17h 40min. Za dużo czasu straciłem na części pieszej. Po H30 kiedy na części pieszej zarobiłem 0.5h mimo tego, że ostatnie 15km ledwo człapałem, byłem przekonany że czas to nie problem. Wystarczy być przygotowanym na przejście 50km, a dobry czas wyjdzie sam. Wygląda na to, że to trasa na H30 była wyjątkowo łatwa i stąd wtedy taki wynik. Przy "normalnej" trasie, to już nie jest takie proste. Na wiosnę będzie lepiej.
Mapa.