OTWOCKI PORTAL ROWEROWY
Aktualnie na stronie:
Ostatnia aktualizacja:
GALERIA: Mazovia MTB Marathon. Warszawa. 03.05.2006:
©Tekst: ArekS. Zdjęcia: ArekS. Dodano: 12.05.2006.


Do maratonu warszawskiego nie przygotowywałem się jakoś specjalnie. Ostatnie, poprzedzające go dni spędziłem nad morzem, gdzie nie miałem możliwości trenowania. Dodam, że od początku sezonu przejechałem ledwie 400km. ;)
Część poprzedniego dnia przed samym startem spędziłem w lesie truchtając, żeby nie katować się za bardzo. Chodziło raczej o pobudzenie organizmu. Niech się przygotuje na to, co go czeka. :)
W dniu zawodów wstałem przed 7. Jako że poprzedniego dnia załatwiłem wszystkie formalności w biurze zawodów, nie musiałem stawiać się na starcie wcześnie. Zjadłem raczej ciężkostrawne śniadanie, zapakowałem się do samochodu i obrałem kierunek na Warszawę. Formuła maratonu miała być troszkę inna niż zazwyczaj. Wszyscy rowerzyści, zarówno biorący udział w zawodach jak i inni, mieli się spotkać na placu Konstytucji i wspólnie, wolno przejechać przez miasto na teren Spójni gdzie miał odbyć się właściwy, ostry start.
Dojechałem do pl. Konstytucji, rozpakowałem się, złożyłem rower i czekam na moja lepsza połowę, która oprócz kibicowania i trzymania za mnie kciuków, miała przetransportować samochód. Tak sobie czekam, gdy nagle uzmysławiam sobie, że nie wziąłem ze sobą butów. Szybko pakuję się i wracamy do domu. Całe szczęście zdarzyłem na czas. W międzyczasie, kibicować przyszła moja siostra i jej mąż. Taki komplet osób trzymających za mnie kciuki musiał przynieść wymierne efekty. :)
Start maratonu nastąpił 15 minut wcześniej niż było to zapowiadane, wiec stałem raczej na końcu niż początku peletonu. Założyłem sobie, że raczej nie będę się oszczędzał, postaram się jechać zawsze za kimś i co jakiś czas przesuwać ku przodowi.
Wystartowaliśmy, jak zwykle na początku duży tłok. Wyjeżdżamy z terenu stadionu na szeroka polanę z grząskim, błotnistym gruntem. Tu miała odbyć się pierwsza selekcja i faktycznie, tak było. Rowery z wąskimi oponami momentalnie zakopują się. Jedziemy wolno, maksymalnie 10km/h. Naciskam mocno na pedały, tak żeby wyprzedzić jak największą liczbę osób. Tętno szybko skacze powyżej 180. To efekt kiepskiego wytrenowania i przeprowadzonej małej ilości jazd w terenie. Po około 2km polana się kończy, wjeżdżamy na ścieżkę asfaltowa, która następnie zmienia się w miejscami grząska i błotnistą dróżkę. Tutaj można troszkę odsapnąć i złapać oddech. Następnie kawałek szerszej utwardzonej ścieżki i znów wjeżdżamy na dość długiego singletracka. To, co mi się nie podoba na tym odcinku, to fakt, że co chwila trzeba schodzić z roweru żeby ominąć przeszkody, którymi często są zwalone drzewa czy kawałek murka. Zdarzają się króciutkie, strome podjazdy, ale jest ich dosłownie kilka. Bardzo trzeba uważać żeby nie pokaleczyć się o rosnące tuż przy ścieżce krzaki czy nisko zawieszone gałęzie. Jedziemy w grupie kilku osób, co chwila ktoś odskakuje, ktoś odpada. Szczególnie tyczy się to rowerzystów, którzy wystartowali na wynalazkach podobnych do kolarki. Biedacy zakopują się na łachach piachu, których nie brakuje nad brzegiem Wisły.
Cały czas staram się pić, co chwila, gdy teren pozwoli pociągam łyk izotoniku z camelbacka. Dzięki temu mogę utrzymać wysokie tempo, które wynosi około 180 uderzeń serca na minutę. Singletrack kończy się i dojeżdżamy do rzeczki, przez która przeprawiamy się. Woda sięga łydki i daje krótkotrwałe ochłodzenie zmęczonym nogom. Jedziemy teraz wzdłuż wału przeciwpowodziowego i to jest czas na wyprzedzenie blokujących maruderów. Za chwile docieramy do bufetu, który akurat w tym maratonie oznacza półmetek. Swoim zwyczajem obojętnie mijam bufet i tym samym wyprzedzam 10-20 zawodników. Przejeżdżam na druga stronę wału i obieram kierunek powrotny. W nogach czuć już przejechany dystans, ale nie ma tragedii. Chce szybko doskoczyć do kogoś by mieć osłonę przed wiatrem. Niestety wszyscy, do których dojeżdżam, jada zbyt wolno i tylko ich mijam. Droga zawija raz w prawo, raz w lewo i przebiega głównie w otwartym terenie, co sprawia, że pojawia się ostry przeciwny wiatr. W pewnym momencie z bocznej drogi wyjeżdża grupa zawodników. Pomyślałem sobie, że skrócili drogę, później okazało się ze to jednak ja źle pojechałem i nadłożyłem kilometrów. To mnie kosztuje około minuty starty. Jako że nieszczęścia chodzą parami, chwile po tym popełniłem błąd techniczny. Podczas przerzucania na dużą przednia tarczę spada łańcuch i znów tracę około 10 pozycji. Wściekły na siebie ruszyłem dalej. Całe szczęście, od tego momentu idzie gładko. Dołączam do grupki osób i wspólnie pędzimy ku mecie. Jadąc przez lasek większość z nich udaje mi się zgubić i wyjeżdżając na ostatni utwardzony fragment. W odległości około 100m przed sobą i za sobą widzę zawodnika. Doganiam tego przed sobą i łapie oddech jadąc w jego śladzie. Po chwili dołącza do nas goniąca nas osoba i tak przez chwile jedziemy we trójkę. Gdy zauważam już wjazd na teren stadionu, naciskam mocniej na pedały, co okazuje się być słuszną decyzją. Odjeżdżam pozostałej dwójce i pierwszy melduje się na mecie. Końcówka wynagradza mi te wszystkie błędy, które popełniłem na trasie.
Podsumowując, jestem zadowolony z tego jak pokonałem trasę maratonu. Nie jeździłem wcześniej wiele a przejechałem dystans na naprawdę sporym gazie. I tak naprawdę nie wynik, a ta dobra dyspozycja jest dla mnie najważniejsza. Kolejna impreza to maraton w Piasecznie 27 maja, na którym na pewno będę. Pamiętając poprzednia edycje, będzie to trasa szybka i nie specjalnie trudna, ale na pewno nie mniej emocjonująca. ;)

Dystans 46km (mega), miejsce 72 na 269 (36 na 95 w kat. wiekowej) z czasem 2:27:24.



DSC04196.JPG DSC04201.JPG DSC04203.JPG DSC04207.JPG