z dystansem 80 to było tak:
start, staliśmy w pierwszych rzędach więc ostro do przodu, jedziemy, na początku grupy, jedizemy i jedziemy pierwsze km, skręciliśmy w las, nagle zdziwko - we dwóch prowadzimy peleton no to spoko jedziemy sobie dziwiąc się i nagle zaczyna się letko w dół i sru sru sru...mineli nas, jesteśmy ostatni. resztkami sił goinmy jakichś dziadków z lokalnego pttku...ale ale, ku*wa gdzie oni jadą..asfaltem jakoś, na około, no taaa, cienkie kółka mieli to asfaltem pognali a my głupi za nimi. pierwszy PK, piecząteczka jest i lecimy, ciągle na końcu, przed drugim PK wyprzedzamy paru gości a na drugim pk wszyscy siedzą i medytują skąd pieczątkę wziąć bo w sklepie nie ma, no to my na rower i długa (no w końcu jeździć chciałem a nie pieczątek szukać) i znowu prowadzimy grupę, przez las, kolejna pieczątka i zasuwamy w kilkoma gościami asfaltem do Niekłania no ale chłopaki miękną na podjeździe a my jak ustaliliśmy - jedziemy swoje. łapiemy PK, grupa która była za nami jakoś się nie pojawia to jedziemy dalej i tak pedałujemy, w Odrowążu dogania nas dwóch dziadków i wyrywają przed nami...no ale na traise był ostry zjazd, mój licznik pokazał >65km/h i mocno podbijało bo asfalt krzywy a dziadki się bały więc znowu jesteśmy przed nimi ;p teraz 11km prostej, lecimy, łapiemy kolejny PK, Popeye je bułkę, w tym czasie mija nas dwóch dziadków, znikają w lesie (a to ciekawostka bo mieli cienkie kółka - nie wiem jak to przejechali, z resztą na trasie nie było śladów ich rowerów). dalesz km były raczej nudne z wyjątkiem jednego podjazdu

nieźle obsysał, długi i stromy. jaja zaczeły się na przedostatnim PK, zostawiliśmy tam gościa z którym chwile jechaliśmy bo coś mnie tak do przodu ciągneło. podjechaliśmy na ostatni PK, spod sklepu właśnie odjeżdżało dwóch ścigantów no to my szybko pieczątki i pytamy ilu było przed nami - babka mówi że z 5...nooo to w żyłach mi się zagotowało, pudlo przesłoniło mi oczy, wsiedliśmy na rowery i zacząłem poganiać Popeya

dogoniliśmy naszych dwóch kolegów i siadłem im na kole czając się do ataku bo do mety było ze 4 km. popeye niestety troche odpadł a ja ostro walczyłem, cisnąłem i zaatakowałem z 1,5km przed metą, kolesie siedli mi na kole ale na ostatniej prostej odpadli...wpadłem na metę jak szalony..oddaję kartę, patrzę na wyniki....co kurwa? może się w pierwszej trzydziestce zmieścimy? pierwszy był godzinę przed nami? łodafak..... trochę się rozczarowałem :p no ale bawiłem się nieźle, szczególnie że potem z popeyem poplażowaliśmy trochę, wreszcie miałem wakacje ;p
a co do wyników to...paru lokalnych cwaniaczków chyba na początku pognało do Końskich asfaltem zamiast trasą, dlatego wyrobili sobie przewagę (i dlatego jechaliśmy pierwsi bo oni się czaili) a co było potem to mnie już mało obchodzi, niech się pttk bawi :p