Arkadyj wrote:Licze na jakis wiekszy opis

Dzień 1 (15.08 piątek)
Bladym świtem, gdześ między 6 a 7 rano, spotkałem się z Niedziołem koło PKP Anin. Spider odgrażał się, że przejedzie się z nami na Wschodni, żeby pomachać chusteczką, ale nie dotarł. Na Wschodni dotarliśmy z zapasem czasu i załadowaliśmy się do wagonu rowerowego. W Augustowie i w Suwałkach wagon mocno się przeluźnił i zostały tylko 4 osoborowery. Jeden gość jechał do stacji końcowej czyli Sestokai na Litwie. W zasadzie my też mogliśmy. Jakoś nie przyzwyczaiłem się jeszcze do Shengen i braku granic. Stąd te Trakiszki jako ostatnia stacja w Polsce. Z Trakiszek pojechaliśmy (już rowerami) do Puńska, gdzie zrobiliśmy zakupy. Obsługa sklepu i przechodnie na ulicy porozumiewają się tam jakimś dziwnym językiem. Litewski? Na szczęście po Polsku też umieją.
Dalej pojechaliśmy na północ za oznakowaniem niebieskiego szlaku rowerowego. Na mapie, gdzieś tam, była zaznaczona atrakcja pod tytułem "Grodzisko Średniowieczne". Liczyłem, że szlak nas do tego doprowadzi. Albo przynajmniej zobaczymy tabliczkę ze strzałką, że grodzisko ileśtam metrów. Nic z tego. Ani śladu po grodzisku. Parę dni później, przy okazji Wieży Bisarcka miało się okazać, że oznakowanie atrakcji na tej mapie jest dosyć niedokładne. Poturlaliśmy się na zachód, wciągnęliśmy po zapiekance w barze przy drodze nr 8 i dotarliśmy na północny kraniec j. Hańcza. Mówią, że najgłębsze w Polsce, 108m. Kiedyś, na innym wyjeździe, naocznie sprawdziłem, że ma 30m i dno dalej opada. Więc pewnie mówią prawdę

Zjedliśmy kolację, rozbiliśmy namiot, schowaliśmy się i wkrótce zaczęła się
W nocy zajebista burza
Dzień 2 (16.08 sobota)
Następnego dnia pojechaliśmy na zachód, zobaczyć wiadukty w Stańczykach. Kiedyś po prostu były sobie wiadukty w krzakach i można było na nie wejść. Teraz bilety, toi toie, parking płatny, oscypki spod samiuśkich Tater itp. Eh te dzisiejsze czasy, wszędzie cywilizacja.
Potem przez Puszczę Romnicką do Gołdapi, gdzie zamówiliśmy po dużej pizzy. Zjeść taką całą, to było nie lada wyzwanie. Daliśmy radę

Dalej na zachód, przez Rondo Bohaterów PGR-ów (patrz fotka Niedzioła do piramidy w Rapie. Piramida na zdjęciach wydawała mi się o połowę mniejsza niż w rzeczywistości. Koło piramidy urzęduje miejscowy dziwak, głoszący w swoim narzeczu, że gdzieś dalej jest jeszcze jedna piramida (Duga taka je! Bam! Tako bam jedete?). To pewnie od zbyt długiego przebywania w miejscu "o wielkiej mocy koncentracji pozytywnego promieniowania energii Ziemi i Kosmosu." Nie pojechaliśmy na południe, bam gdzie wg. naszego informatora była druga piramida, tylko po swojemu na zachód, a potem na południe, aż dotarliśmy do jeziora Stręgiel. Na tym kawałku Niedzioł ujawnił swoją MOC. Może zaczerpniętą przy piramidzie z Ziemi i Kosmosu a może on po prostu tak ma. W każdym razie ciągnął 30km/h jakby nigdy nic, a ja ledwo utrzymywałem się na kole.
Nad jeziorem rozbiliśmy namiot na kawałku łączki i zaraz potem zaczęła się burza. Pioruny waliły długimi seriami tak, że przez klka sekund bez przerwy było jasno jak w dzień.
Dzień 3 (17.08 niedziela)
To był dzień sponsorowany przez literkę B. Jak Beton. Ewentualnie Bunkry. Najpierw na południe do Pozedrza i kwatery Himmlera - jeden bunkier, model jak te w Gierłoży. Nic specjalnego. Chyba że w krzakach było jeszcze coś więcej ale nie szukaliśmy. Trochę się obawiałem, że jak będziemy się dłużej zatrzymywać przy każdym punkcie dzisiejszego programu to zrobimy go w połowie i skończy się dzień. Dalej Sztynort i tamtejszy pałac, potem kwatera Lammersa (a to co za jeden?). Punkt który miałem na GPSie wypadał w środku podmokłych chaszczy. Ciężko się pcha rowery z sakwami w takim terenie ale byliśmy twardzi i... w zadanym punkcie nie znaleźliśmy nic. Znaleźliśmy za to 2 bunkry w okolicy. Punkt programu uznaliśmy za zaliczony i pojechaliśmy dalej do kolejnych bunkrów zwanych kwaterą OKW. Leżą przy ujściu Kanału Mazurskiego do j. Przystań. Jest tego ze 30 sztuk. Połaziliśmy po pierwszym z brzegu a potem nasza uwaga skupiła się na budce z żarciem i piwem. Jak już podjedliśmy to pojechaliśmy wzdłuż Kanału Mazurskiego zaliczać kolejne śluzy. Znałem tylko pierwszą, a jest ich na terenie Polski 5. Pierwsza była opanowana przez firmę oferującą przechodzenie po moście linowym, zjazd na linie itp. Kawałek dalej druga - we wcześniejszym stadium budowy. Dalej kanał wpada do j. Rydzówka które musieliśmy objechać dookoła. Przy okazji objeżdżania jeziora, odszukaliśmy Wieżę Bismarcka (
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wie%C5%BCe_Bismarcka) - patrz fotka Niedzioła. Trzecia śluza, jedyna ukończona i działająca jest gdzieś zaraz za j. Rydzówka. Olaliśmy ją i pojechaliśmy od razu do czwartej, koło wsi Bajory. Śluza znaleziona - patrz moja fotka. Szkoda że nie ma jak wejść do środka. Trzebaby mieć drabinę albo chociaż jakieś liny i sprzęt do wspinaczki. Piąta śluza jest gdzieś dalej w stronę granicy. Już jej nie szukaliśmy tylko pojechaliśmy w stronę j. Arklickiego nad którym planowaliśmy zrobić nocleg. Nad jeziorem znaleźliśmy wiatę z ławkami i stołami. Miejscówka prawie jak start i meta Pokrzewkiady. Oczywiście skorzystaliśmy i przenocowaliśmy. Hmm, nie pamiętam czy w nocy była burza. Pewnie była. Codziennie była
Dzień 4 (18.08 poniedziałek)
Oj, to ciężki dzień był. Długie, nudne przeloty asfaltem i do tego cały czas wiatr w mordę. W dodatku dopadło mnie zmęczenie po poprzednich dniach i w efekcie turlałem się ok 17-18km/h. Niedzioł ciągle na mnie musiał czekać. W Bartoszycach odwiedziliśmy sklep rowerowy w którym Niedzioł już prawie kupił sobie nową ramę za 100zł. W końcówce wreszcie kawałek leśnymi drogami i dotarliśmy nad j. Głębokie. Miejscowi twierdzili że Głębo_C_kie i ta teoria wydawała się mieć ręce i nogi, jako że jest tam miejscowość Głębock. Ale teraz patrzę na różnych mapach, i wychodzi że jednak Głębokie. Niedzioł kupił gazetę. Przeczytałem artykuł o Phelpsie który zdobywa hurtowo medale w pływaniu bo ma krótkie nogi, płaskie półdupki i zjada dziennie 12tys kcal. Zmobilizowało mnie to, żeby wreszcie wejść do wody i popływać. Czwarty nocleg nad jeziorem - lepiej późno niż wcale.
Dzień 5 (19.08 wtorek)
Dalej na zachód. Tylko na czuja i GPS bo wczoraj zgubiłem mapę. Obszar kolejnej zaczyna się koło Fromborka. Jechaliśmy, jechaliśmy aż w końcu przed nami pojawiła się Woda. Zalew Wiślany znaczy się. Dalej drogą z betonowych płyt idącą wierzchem wału przeciwpowodziowego do Fromborka. Z Fromborka kawałek główną drogą a potem wbiliśmy się w czerwony szlak. Błoto tam było straszne ale daliśmy radę. Potem błota już nie było, za to mieliśmy inną zagwozdkę. Gdzieś nad brzegiem Zalewu był Święty Kamień który chcieliśmy zobaczyć. Tymczasem droga którą jechaliśmy szła wzdłuż brzegu w odległości ok 400m i nie widać było żadnej drogi ani ścieżki prowadzącej nad wodę. W końcu zapytany tubylec wyjaśnił, że musimy jechać jeszcze kawałek, potem będzie zejście na plażę i plażą musimy cofnąć się do kamienia. Tak też zrobiliśmy tylko, że plażą się nie dało. Tam nie ma takiej plaży typu morskiego, tylko taka bardziej jak brzeg jeziora. Zwalone drzewa sięgające wody itp. Przepychanie rowerów z sakwami nie bardzo nam szło. Na szczęście wzdłuż brzegu biegły też nieużywane tory kolejowe. 2 km po podkładach kolejowych (patrz fotka Niedzioła) i kamień jest nasz (patrz fotki). Tak mi się spodobało miejsce, że zarządziłem rozbicie obozu. Nie mieliśmy już żarcia i wody więc przeleciałem się piechotą 4km do sklepu do Tolkmicka.
Dzień 6 (20.08 środa)
Wyprzedzaliśmy plan o ok pół dnia i pojawiły się różne pomysły jak rozegrać końcówkę z Mierzeją Wślaną. Niedzioł chciał dać czadu, objechać cały Zalew i nocować w Piaskach a jutro pojechać do Malborka i wrócić do domu już w czwartek. Ja chciałem pojechać do Sztutowa, rozbić się tam na kempingu i następnego dnia zostawić tam wszystkie graty i pojechać na lekko do Piasków i z powrotem. A do Malborka w piątek. Warunki atmosferyczne (znaczy pierwszy deszcz w dzień, nie licząc drobnego pokropienia pierwszego dnia) spowodowały, że z dania czadu nic nie wyszło. Z Tolkmicka, gdzie czekaliśmy aż skończy padać, wyjechaliśmy po 12. Pojechaliśmy wzdłuż Zalewu, przeprawiliśmy się promem przez Nogat (50gr/osoba) i zaczęliśmy poszukiwania jakiegoś mostu na Szkarpawie. Pierwsze podejście w zasadzie było z góry skazane na niepowodzenie. I GPS i papierowa mapa mówiły że tam mostu nie ma. No ale po obu stronach rzeki kończy się droga - aż się prosi żeby jednak był. Sprawdziliśmy - koło wsi Osłonka mostu nie ma. Kawałek dalej na papierowej mapie był most i tam się skierowaliśmy. Mostu nie było. Miejscowy powiedział "Podobno mają zbudować ale ch.. wie kiedy. Może w 2012. Na nowych mapach już go rysują." Tak więc koło miejscowości Chełmek mostu nie ma (stan na 08.2008). Kolejny most, tym razem już pewny, bo stoi tam od dawien dawna, był w Rybinie. Przejechaliśmy na drugą stronę i dotarliśmy do Sztutowa. Kemping, pływanie w morzu (Phelps jeszcze w pamięci). Potem zrobiłem samotną pieszę wycieczkę po lesie. W międzyczasie zapadł zmrok a ja natknąłem się na stadko dzików.
Kto spotyka w lesie dzika
ten na drzewo zaraz zmyka.
Chwilę zastanawiałem się, czy powinienem się zastosować, ale dziki widocznie znały swój wierszyk, o spotykaniu ludzi, bo dały dyla. Wróciłem na kemping a tam z kolei buszował lis. Wot spotkania z przyrodą
Dzień 7 (21.08 czwartek)
Graty zostały na kempingu a my pojechaliśmy do Piasków zaliczyć Ruską granicę (patrz fotka Niedzioła). W drodze powrotnej przeczekaliśmy ulewę w Krynicy Morskiej. Na trasie Krynica-Sztutowo Niedzioł znowu objawił MOC i ciągnął 30km/h. Wieczorem na kempingu znowu pojawił się lis. Wygląda na to, że przychodzi tam codziennie próbować podpieprzyć coś do żarcia. Mieliśmy otwartą paczkę parówek, na chwilę się odwróciłem i niewiele brakowało a byśmy ich nie mieli. Podszedł na jakieś 1.5m ode mnie. Potem dałem mu 2 parówki, a co tam, niech ma.
Dzień 8 (22.08 piątek)
Najpierw przez las do Stegny a potem asfaltem do Malborka. Wiatr w mordę, pociąg o 14:17. Gdyby nie Niedzioł i jego MOC to byśmy nie zdążyli. Ale zdążyliśmy. Tylko że pani w kasie powiedziała, że na tan pociąg nie ma już miejsc. Pojechaliśmy następnym, godzinę później.
I to tyle. Od drzwi do drzwi wyszło mi 637km.