GALERIA: WAŁBRZYCH. 6.05.2004 - 9.05.2004:
© Arkadyj, 11.05.2004
Dzikie poludnie czyli o trzech takich co wjechali na Wielka Sowe.
Dzien 1
Dlugo oczekiwany 6 maja przychodzil szybkimi krokami. Wspolnie z Romkiem i Krzyskiem zaplanowalismy sobie
ze wtedy pojezdzimy troche po okolicznych walbrzyskich gorkach. Nadszedl wreszcie upragniony dzien, podroz minela spokojnie. Zapakowalem rower w ekspres i do Wroclawia.
W pociagu relacji Wroclaw - Walbrzych spotkalem Filipa ktora jak sie okazalo jechal na odbywajacy sie wtedy
bike maraton. Wspolnie podroz minela szybciej. Wymienilismy sie doswiadczeniami, pogratulowalem mu odwagi jechania samemu przez pol Polski na taka impreze i wstepnie umowilismy sie na wyjazd 22-25 czerwca na maraton do Polanicy Zdroju.
Na dworcu czekali juz na mnie Romek i Krzysiek, akurat przebieralem sie kiedy rozpadalo sie. Nie czekalismy
az przejdzie tylko ruszylismy w droge. Juz wkrotce wszystko mielismy mokre, a przed nami bylo jeszcze kilka km
jazdy w tym wiekszosc pod gore. Przez deszcz nasze plany dosyc znacznie sie zmienily i zamiast przejechac sie po okolicy, walilismy prosto do naszej bazy wypadowej - domu Romka. Po przyjezdzie na miejsce z butow mozna bylo wylewac,spodenki, koszulka i czesc rzeczy w plecaku mokra.
Dystans - 21km
Dzien 2
Dzien rozpoczelismy od sprawdzenia ciuchow czy wyschly. Wszystko bylo fajnie gdyby nie to ze u Romka i Krzyska w butach dalej stala woda. Moje byly tylko troche bardziej suche. Szybko zapakowalismy sie w samochod i obralismy kierunek na Walbrzych w poszukiwaniu butow. W Realu mieli co prawda cos w cenie 40zl ale tylko do rozmiaru 39-40 :-) W Tesco zwineli mnie ochroniaze i musialem pokazywac co mam w plecaku. Nic dziwnego bo wygladalem niezbyt ciekawie :-) Koniec koncow niczego nie kupilismy i pojechalismy
w mokrych .
Tego dnia pogoda tylko troche sie poprawila. Z 20-kilku stopni zrobilo sie moze 12, co przy duuuzym wietrze dawalo tak moze z 5. Podziwiam chlopakow za to ze wyjechali wtedy w krotkich spodenkach.
Plan na ten dzien byl taki zeby pojechac na Wielka Sowe a pozniej zobaczyc co dalej. Droga do Walimia byla w miare latwa. Po drodze zaopatrzylismy sie w wode i cos do zjedzenia.Sam podjazd na przelecz Walimska (772mnpm) byl juz troche trudniejszy. Droga asfaltowa albo kostka o sporym nachyleniu. Od tego miejsca skonczyl sie latwy etap jazdy. Na sam szczyt mozna bylo dostac sie juz tylko terenem. Na poczatku lekko pod gore, maly zwir, czym dalej tym droga byla coraz wezsza, coraz bardziej mokro, stromiej. Ostatnie 100m pchalismy rowery . Szczyt tonal w chmurze tak, ze widokow nie bylo, wszedzie mlecznie bialo. Silny wiatr i niska temperatura powodowala ze szybko tracilismy ochote na dalsza jazde. Kilka fotek, zjedzone pol tabliczki czekolady i juz zjezdzamy na dol. Doslownie w kilka chwil i juz bylismy spowrotem na przeleczy. Tutaj okazuje sie ze droga juz nie mozemy wrocic
bo za chwile wystartuja pierwsze samochody w rozgrywanym wlasnie rajdzie Elmot. Chwile ogladamy i jedziemy na przelaj przez laki, lasy i niesamowite bloto na dol. W miescie jemy cos cieplego i kierujemy sie do Zagórza ¦l±skiego. Pogoda wyraznie polepsza sie, juz tak nie wieje, jest jakby cieplej i wreszcie moge zdjac ocieplacz. Po drodze odwiedzamy Zamek Grodno, Góra Chojna, Jezioro Bystrzyckie. Jadac sciezka w pewnym momencie docieramy do miejsca w ktorym jest dosc stromy zjazd po skalkach. Chcac sie pochwalic jak to ludzie z Mazowsza potrafia jezdzic decyduje sie na zjazd. Oczywiscie lapie glebe. W moje slady idzie ROmek z takim samym skutkiem. Krzysiek jest madrzejszy i sprowadza rower smiejac sie z nas. W drodze powrotnej Krzysiek lapie gume ale co to dla nas, zaprawionych rowerzystow ;-)
Jeszcze tylko mycie rowerow i juz mozna rozpalac ognisko.
Dystans - 55km
Dzien 3
Pierwsza rzecza ktora czujemy po przebudzeniu to bolace nogi. Wstawanie lekko opoznia sie gdyz milo jest powylegiwac sie. Do pozadku doprowadza mnie ryk pierwszego samochodu jadacego w tym samym rajdzie ktory zatrzymal nas wczoraj i ktorego trasa wiedze nieopodal domu Romka. Szybko wstaje, za moim przykladem ida inni. Zjadamy sniadanie i juz lece porobic troche zdjec. Na razie nie musimy sie spieszyc gdyz droga ktora bedziemy jechac jest tymczasowo zamknieta. Pogoda dodaje otuchy, jest przedewszystkim cieplej, juz nie wieje tak bardzo i co jakis czas wyglada slonce. Szybko zjezdzamy do Walbrzycha i
robimy zakupy. Mysl o wszelkiego rodzaju batonach czy czekoladach sprawia ze mamy odruchy wymiotne wiec tym razem
kupujemy owoce, jakies bulki, Romek nawet kupil maslanke :-) Z centrum raz dwa jedziemy do zamku Ksiaz. Sil nie brakuje ale widac ze nikomu nigdzie sie nie spieszy. Na miejscu urzadzamy sobie drugie sniadanie, kilka fotek. Krzysiek pelen dumy
pokazuje nam zjazd na ktorym wylecial przez kierownice. No coz, mial sporo szczescia, ze skonczylo sie tylko na otarciach i
polamanym siodelku. Dalej jedziemy mila sciezka w lesie, teren raczej plaski, dojezdzamy do trzech jezior, po czym wyjezdzamy
na jakas dzielnice Walbrzycha. Krzysiek zabiera nas do Szczawna na tamtejszy tor ze skoczniami. Widzac to jestem w szoku.
Wszystko swietnie zrobione. Niestety nie udaje sie nikogo podpatrzec w 'akcji' a samemu jakos brak odwagi ;-)
Chwilke tam siedzimy i zaliczamy kolejny szybki zjazd. Na zegarkach zbliza sie 16 a dzisiaj mamy przeciez zaplanowane ognisko i
moje rozdziewiczenie z bimbrem :-) Juz lekko zmeczeni zaczynamy podjazd do Romka domu. Po drodze jeszcze zachcialo mi sie jogurtu
ale akurat nie mieli takiego jakiego chcialem :-) Ruszamy dalej w trase ale zamiast spokojnie podjechac stajemy mocno
na pedaly i dajemy z siebie wszystko. Zmeczeni i szczesliwi docieramy na miejsce. To co dzialo sie wieczorem pomine milczeniem :-)
Dystans - 58km
Dzien 4
Rano lekki bol glowy, pakowanie sie. Pociag mialem kilka minut po 13. Pozegnanie, zjazd do Walbrzycha. Podroz mija spokojnie,
a nawet calkiem fajnie, np pan ktory szefuje w kibelkach na dworcu we Wroclawiu okazuje sie zapalonym rowerzysta przez co
nie musze placic za 'usluge' ;-)) Poznym wieczorkiem bedac juz w wawie, nie chce mi sie czekac na pociag do domu i ostatecznie
przejezdzam dystans 31 km dzielacy mnie od domu w nocy na rowerze. Z usmiechem na twarzy otwieram drzwi do domu :-)