OTWOCKI PORTAL ROWEROWY
GALERIA: Dolomity. 06.2011.:
©Tekst: Arkadyj, Yorek. Zdjęcia: Arkadyj, Behe, Yorek. Dodano: 13.12.2011.


Kilka słów na temat wyjazdu w Dolomity by Arkadyj:

Wybraliśmy się w 4 osoby co było patrząc na jakość podróży, zakwaterowanie i podział kosztów wyjściem optymalnym. Z góry postanowiłem, że w Alpach będę głównie jeździł rowerem. Wahałem się tylko jaki rower zabrać. W końcu podjąłem salomonową decyzję i wybrałem rower startowy z kompletem opon terenowych i szosowych. W teren wjechałem tylko raz, resztę czasu spędziłem jeżdżąc na szosie. Nie będę na pewno oryginalny jeżeli napiszę, że jakość asfaltu jest dobra lub bardzo dobra. W kilku przypadkach mogło być lepiej ale po doświadczeniach z naszymi drogami, będąc tam, naprawdę można rozkoszować się jazdą. Gumę złapałem tylko raz, podejrzewam dobicie opony na kamieniu podczas zjazdu, gdyż na dętce znalazłem charakterystyczny odcisk węża. Jeżeli chodzi o Bormio i drogi asfaltowe wyboru specjalnie dużego nie mamy. Z miasta można wyjechać na 4 sposoby z czego 3 to są podjazdy na spore przełęcze. Osobom, które dopiero zaczynają zabawę z rowerem, lub mają słabszą kondycję może być ciężko. Jadąc na północ trafiamy na przełęcz Stelvio: 20km podjazdu na 2758 m, kierując się na wschód: przełęcz Gavia 2621m, na zachód: przełęcz Fascagno 2291m. Tak naprawdę podjazdy rozpoczynają się od razu, tak więc z lajtową jazda może być pewien problem. Jedynie kierunek na południe daje wytchnienie, gdzie trasa wiedzie w dół.

Jeżeli chodzi o widoki, zdecydowanie wszystkie trzy kierunki oprócz południowego są warte odwiedzenia. Akurat mieliśmy przyjemność jazdy w super warunkach pogodowych i czasem ciężko było się skupić na jeździe. Drogi wiją się niczym węgorze wśród lasów, wzgórz, zboczy gór. Coś pięknego. Również dopiero tutaj dane mi było zobaczyć całą masę serpentyn, których zakręty niejednokrotnie są ponumerowane co mnie wkurzało, gdyż dawało mi świadomość jak dużo mam jeszcze to szczytu podjazdu.

Z 8 dni, które w całości spędziliśmy w Dolomitach na rowerze spędziłem 6. Dwa pozostałe poświęciłem na odpoczynek, gdy rower zamieniłem na buty trekingowe. Pogodę mieliśmy bajeczną. Po deszczu, który nas przywitał, następnego dnia już nie było śladu i tak zostało aż do końca. Kilka dni upalnych powodowało, że w dolinie (1220 m) ciężko było wytrzymać. Znośnie robiło się w okolicach 2000m. Na wyjazdy zawsze zabierałem z sobą kurtkę wiatrówkę oraz nogawki. Podczas dwóch dni, gdy było trochę chłodniej, na najwyższych przełęczach temperatura nie rozpieszczała. Organizm przy 9C szybko się wychładza. Podobnie na zjazdach, te potrafiły trwać nawet kilkanaście/kilkadziesiąt minut, wtedy również obowiązkowo zarzucałem kurtkę na grzbiet.

Co mi się nie podobało. Zdecydowanie za duża ilość motocyklistów. Oni szczególnie upodobali sobie kręte drogi okolic Bormio. Ostro wchodzili w zakręty, wychodząc z nich otwierali do końca przepustnice co sprawiało, że zamiast delektować się jazdą musiałem uważać, żeby nikt we mnie nie wjechał. Hałas i smród spalin również robiły swoje. Motocyklistów zdecydowanie najwięcej było na przełęczy Stelvio, a najmniej na przełęczy Mortirollo, zapewne z racji tego, że w całości wiedzie w lesie stąd widoki są niespecjalne.

Należy również pamiętać, że Włochy tanie nie są. Począwszy od paliwa, po warzywa i owoce. Wydawało mi się, że skoro we Włoszech klimat jest przyjaźniejszy to ich ceny powinny być co najmniej porównywalne z naszymi. Nic bardziej mylnego, raz kupiłem nektarynki po 3 euro za kg. Kiepskie jest również pieczywo. Chleba razowego nie widziałem, królują za to napompowane bułki, niestety też są drogie. Z czystym sumieniem polecić mogę wino oraz wszelkiego rodzaju sery. Te pierwsze są bardzo tanie, tymi drugimi chłopaki zajadali się przez cały czas. Jeszcze apropo cen: blisko Bormio w Livigno jest strefa bezcłowa co oznacza tanie paliwo oraz inne produkty. Wykorzystaliśmy to a jakże zaopatrując się przede wszystkim w alkohole, kosmetyki i tankując do pełna samochód.

Patrząc na podjazdy, najbardziej dała mi się we znaki przełęcz Mortirollo. To znany z Giro podjazd ma 12,4 km długości ze średnim nachyleniem 10.4%. Pokonując go praktycznie w całości korzystałem z małej tarczy 22T. Widoków specjalnych nie ma za sprawą lasu w którym jedziemy. Ma to swoje plusy: mniej jest motocyklistów i samochodów. Kolejne podjazdy, które oceniam jako porównywalne to przełęcz Stelvio oraz Gavia. Obie zdobyłem dwukrotnie, obie są bardzo piękne i nie ma co ukrywać wymagające. W przypadku Stelvio jest to 20km podjazdu ze średnim nachyleniem 7-8%. Cała wspinaczka w moim wypadku trwa około 1h40min i na końcu naprawdę nogi oraz tyłek bolą. Reszta przełęczy jest mniej wymagająca, co nie znaczy, że nie warta przejechania.

Na koniec czy było warto. Oj tak. Niesamowite widoki, niesamowite miejsce. Włosi są bardzo otwartym i przyjaznym narodem, z tej strony nie spotkały nas żadne niespodzianki. Wyjazd nie był również specjalnie drogi. 10 dniowy wyjazd kosztowo wyszedł porównywalnie z wakacjami w Polsce. Cena apartamentu 500zł na osobę, koszt dojazdu około 400zł. Sporo jedzenia wzięliśmy z sobą. Więc jeżeli ktoś ma możliwości wyjazdu, śmiało, niech się w ogóle nie zastanawia.




Yorek:

Pomysł wyjazdu do Włoch zrodził się w głowach Młodego i mojej jeszcze w sezonie 2010, jednak długo czekaliśmy, aby w końcu wypalił. W czerwcu 2011 zebraliśmy ekipę czterech osób (Młody, Behem, Arkadyj i Yorek), znaleźliśmy odpowiednio duży samochód, wynajęliśmy apartament za śmieszne 500E za 4 osoby na 9 nocy i pojechaliśmy. Jeśli chodzi o ceny na miejscu, pogodę itp. to opisał to Arek więc ja się powtarzać nie będę.

Już pierwszego dnia na miejscu okazało się, że tak w sumie to pojechaliśmy w dwie ekipy: szosowa czyli Arkadyj i terenowa czyli reszta. ;) Na rozgrzewkę Arek przeciągnął nas kilkukilometrowym podjazdem 12% po szutrze po czym stwierdził, że jeździmy jak lamy i od jutra bawi się sam. Tego dnia dojechaliśmy nad jeziora Cancano i Giacomo (pn-zach od Bormio) i objechaliśmy je delektując się widokami. Z czasem okazało się, że jeziora te i przełęcz d`Eira to najlepsze punkty startowe do niezbyt forsownej jazdy MTB połączonej z podziwiania Dolomitów. Oba posiadają jednak tę samą wadę: żeby się do nich dostać z Bormio trzeba zrobić kilka stówek w pionie. Ciekawa jest trasa zaczynająca się nad wymienionymi jeziorami i biegnąca doliną Mora (Val Mora), zahaczająca o Szwajcarię. Z początku jedzie się singletrackami wzdłuż rzeki nieco w górę a potem zjeżdża szutrową drogą do miejscowości Santa Maria. Do tego momentu trasa obfituje w ciekawe widoki nagich szczytów po obu stronach, ukwiecone łąki i przewijające się strumienie. Później jest trochę gorzej bo trzeba wdrapać się na Paso Umbrail (nieco poniżej Paso Stelvio) robiąc około 1000m przewyższenia. Na tym odcinku jedzie się głównie przez las i nic nie widać, ciekawiej robi się dopiero przed samym szczytem.

Kilka ciekawych tras można też znaleźć jeżdżąc wokół Livigno. Widoki nie są już co prawda takie spektakularne jak w okolicach Bormio ale i tak jest ładniej niż w Beskidach. ;) Jeśli ktoś jest leniwy na górę może się dostać kolejką linową. My dwa razy korzystaliśmy z wjazdu na Mottolino. Zjechać można albo kilkoma trasami przez bike park (jak ktoś ma odwagę) albo udać się całkiem sympatycznym single trackiem w kierunku południowym i wyjechać w Val dali Mina. Jeśli chodzi o stronę zachodnią Livigno to wyciąg Carosello pracuje zdecydowanie krócej niż Mottolino co spowodowało, że na górę musieliśmy się dostać o własnych siłach. O ile zimą jest to całkiem fajna nartostrada o tyle latem pchanie roweru pod górę nie należy do przyjemności, nie polecam tego odcinka rowerem. Z Carosello zjechaliśmy na drugą stronę góry do doliny Val Fedaria. Była to całkiem ciekawa trasa aczkolwiek cały czas prowadząca szutrową drogą. Widokowo całkiem całkiem, za to sama droga dostarczała niezłych wrażeń, obfitując w zakręty, a z jej boku, w głębokim obniżeniu terenu płynął strumień, jak to w dolinie. Zjazd należy zaliczyć do udanych jednak nie był warty pchania roweru w górę przez 2 czy 3 godziny.

Na najlepszą trasę wyjazdu wybraliśmy się wspólnie z Behemem trzeciego dnia pobytu. Przełęcz Zebru reklamowana była w przewodniku jako najwyższa przełęcz terenowa we Włoszech, na którą można się dostać rowerem. W przewodniku tym był również podany kierunek przejazdu i osobiście nie polecał bym go zmieniać, w drugą stronę trasa jest średnio przejezdna, no ale od początku.

W piękny słoneczny poranek wyruszyliśmy w stronę miejscowości Santa Catarina Val Fura. Asfaltowa droga wspinała się klucząc pośród lasów. W Santa Catarinie droga prowadziła w stronę przełęczy Gavia natomiast my skręciliśmy w drogę do schroniska w dolinie Forni. Następnie w miarę łagodną szutrówką dostaliśmy się do schroniska Pinzini na wysokości około 2600m n.p.m. a stamtąd trasa wiodła na przełęcz Zebru czyli na 3005m n.p.m. Ten odcinek był już trudniejszy tzn. jechać się nie dało ze względu na stromiznę i kamienie więc pchaliśmy. Gdy dostaliśmy się na górę oczom naszym ukazał się las. Las szczytów. ;) Co tu pisać, trzeba obejrzeć zdjęcia. Generalnie dolina Zebru jest warta zobaczenia. Problem z naszą trasą polegał na tym, że musieliśmy pchać rowery przez pola śnieżne, potem znosić rowery trzymając się lin, górna część tej trasy nawet w prawidłową stronę jest nieprzejezdna. W pewnym momencie z tych nieprzyjaznych warunków wyłoniła się ścieżka. Ścieżką tą jechaliśmy przez dłuższy czas w dół. Ciężko było. Po lewej stronie urwisko i psychika trochę siadała, do tego kamienie na ścieżce utrudniały jazdę, wymęczyliśmy się tam niesamowicie. Na szczęście widoki wynagradzały zmęczenie. Od pewnego momentu single track zamienił się w normalną drogę i tam już mogliśmy nabrać prędkości. Ostatnia godzina to zjazd z szaleńczymi prędkościami, akurat droga weszła w las więc widoków i tak brakowało, trochę trzeba przyhamowywać przed zakrętami gdyż od czasu do czasu pojawiają się piesi i samochody. Trasę wybieraliśmy na tyle sprytnie, że wyjechaliśmy przy samym apartamencie. To był wspaniały dzień, który niesamowicie naładował mnie pozytywną energią, szkoda tylko, ze moje nogi nie chciały poddać się tej euforii. ;)

Jeśli ktoś regularnie trenuje to z czystym sumieniem mogę mu polecić wyjazd w okolice Bormio na jakiś tydzień, to akurat tyle żeby się nie nudzić. My mieliśmy kilka dni zapasu, które wykorzystaliśmy na odpoczynek i piesze wycieczki. Jeśli ktoś jest przeciętnym mazowieckim rowerzystą to okolice te też mogę mu polecić, ale lepiej niech ma w odwodzie samochód z kierowca. ;) Żeby się dostać do ciekawych tras trzeba na dzień dobry zrobić w pionie co najmniej 700m albo i więcej, a to już może dać w kość szczególnie przy włoskim słońcu.


Jeszcze trzy uwagi praktyczne:

- jeśli jedziecie samochodem przez Niemcy i Austrię nie ma sensu skąpić 7,5E na austryjacką winietę. My chcąc jechać opłotkami natłukliśmy bez sensu kilometrów a winietę i tak w końcu musieliśmy kupić bo wyrosła nam na drodze ekspresówka, której w nawigacji nie było.

- warto dokładnie sprawdzić położenie wynajmowanego apartamentu żeby się nie okazało, że codziennie na dzień dobry ma się piękny zjazd ale na koniec dnia 300m w pionie do dmuchnięcia. ;)

- duża większość Włochów ma urlop w sierpniu więc wszędzie jest tłok i ceny odpowiednio rosną. Z drugiej strony chyba nie ma po co tam jechać przez czerwcem , to jednak są wysokie góry i może być zimno i dużo zalegającego śniegu, a do tego nieczynne wyciągi.




Tracki GPS teren:






Okiem obiektywu:

d1-2.jpg
d1-3.jpg
d1-6.jpg
d3-2.jpg
d3-3.jpg
d3-5.jpg
d3-6.jpg
d3-8.jpg
d3-9.jpg
d3-11.jpg
d3-13.jpg
d3-14.jpg
d4-2.jpg
d4-5.jpg
d4-6.jpg
d5-2.jpg
d5-4.jpg
d5-7.jpg
d5-9.jpg
d8-2.jpg
d8-3.jpg
d8-7.jpg
d8-9.jpg
IMAG0050.jpg
IMAG0104.jpg
IMAG0243.jpg
IMAG0249.jpg
IMAG0257.jpg
IMAG0265.jpg
IMAG0345.jpg
IMAG0368.jpg
IMAG0373.jpg
IMAG0438.jpg
IMAG0448.jpg
IMAG0449.jpg
IMAG0452.jpg
IMAG0494.jpg
IMAG0510.jpg
IMAG0533.jpg
IMAG0541.jpg