GALERIA: Heja Sverige. 02-10.11.2005:
©Tekst: Leo. Zdjęcia: Leo. Dodano: 14.11.2005.
Leo in Sverige, trochę refleksji rowerowych i nie tylko:
To nie miała być wyprawa rowerowa. Po prostu dostałem w prezencie od mojej wielkodusznej Siostry bilet lotniczy, a w zasadzie zabrała mnie ze sobą wracając do Szwecji po listopadowym święcie. Odpoczniesz, zobaczysz jak mieszkam, dawno u mnie nie byłeś, mówiła. Nie miałem się co zastanawiać, na wszelki wypadek wziąłem ze sobą rowerowy komplecik ubrań z nowo nabytą koszulka OGR na czele, bo pamiętałem, że tej rejon Szwecji to raj dla rowerzystów. Swojego Wheelera zostawiłem w domu, raz że chciałem od niego trochę odpocząć, dwa że na parę dni nie opłacało się go targać ze sobą, tym bardziej, że na miejscu czekał na mnie jakiś bike.
Kontrast z mitycznym dawniej zachodem przeżyłem już pierwszego dnia. Dojazd na 10 na Okęcie zajął 2 godziny. Na lotnisku bałagan, dwa samoloty odprawiane jednocześnie, jedno wejście. Tłok, przepychanki i nerwowa atmosfera. Lot trwał godzinę a po dalszej jadłem już kolacje w Ystad. Cisza i spokój zupełnie inaczej niż u nas, dużo wiatru, mało ludzi. Tak miało być już do końca mojego pobytu.
W zasadzie każdy dzień spędzałem na rowerze. Nie był to mój wymarzony bike, bo 3 biegi w tylnej piaście i jeden blat nie pozwalały mi na zbyt wiele ale.. nie zawiódł mnie ani razu.
Nota bene, poruszanie się w okolicach Varbergu, gdzie byłem, nie wymagało jakiegoś specjalnego sprzętu. Wszędzie mogłem dojechać wygodną ścieżką ASFALTOWĄ, nie widziałem tam ani jednej ścieżki z kostki, a ta która jest na zdjęciu była po prostu fragmentem ulicy. Oznaczenie tych ścieżek nie pozostawiało wątpliwości jak mam się poruszać i gdzie jestem. W gruncie rzeczy nie ma tam ani jednej szosy której nie towarzyszyłaby ścieżka rowerowa, nawet autostradzie E65.
Osobną rzeczą są obyczaje kierowców. Tam każdy z nich zwalnia gdy zbliża się do skrzyżowania albo przejścia dla pieszych i ustępuje pierwszeństwa pieszym lub rowerzystom. To jest obowiązkowe w ich Kodeksie drogowym, u nas o ile wiem rowerzysta nie ma pierwszeństwa nawet jeśli ścieżka rowerowa przecina ulicę. Ale przepisy swoje a obyczaje swoje. U nas nawet odpowiedni przepis nieprędko zmusi dzielnych kierowców do respektowania innych użytkowników drogi. Zastanawiałem się, że u nas przepuszczenie pieszego lub rowerzysty jest aktem uprzejmości, tam to rutynowe działanie głęboko wpojone w świadomość. Do tego stopnia, że często cierpła mi skóra gdy widziałem z jaką odwagą rowerzyści wjeżdżają na przejścia. Ja traktowałem szwedzkich kierowców z pewna taką nieśmiałością. Dopiero gdy prawie stali w miejscu, odważałem się przejechać przez jezdnię i jeszcze im dziękowałem, że byli tak mili, to nawyk wyniesiony z Polski, dość rzadko stosowany. ;)
Na dłuższą wyprawę wybrałem się tylko raz. Do znanego w Szwecji rejonu Akulla. To taki naturalny rezerwat przyrody, pełen jezior, lasów i.. historii. Zanim do niego dotarłem zaliczyłem inne, znane w Szwecji i nie tylko miejsce: Grimeton. Tu znajduje się stacja radiowa, jedna z 3 w świecie która umożliwiała kontakt droga radiowa przez Atlantyk emigrantom szwedzkim w czasach przedinternetowych, czyli zamierzchłych. Druga jest gdzieś w Stanach a trzecia ponoć była w Polsce, ale jeśli wierzyć Spiderowi, w końcu to doświadczony radioamator a raczej profesjonalista, urządzenia tej stacji zostały zniszczone przez Niemców w czasie II wojny.
Jezioro w Akulla zaskoczyło mnie podobieństwem do Torfów! Autentycznie! Natychmiast poczułem się jak w domu. Z radością rzuciłem się do objazdu ale niestety szlak wiódł wąską ścieżką przez las po sporych górkach i nie dał bym rady swoim rowerem. Z prawdziwą zazdrością patrzyłem na jakiegoś bikera, który na parking nad jeziorem przyjechał samochodem, zdjął z dachu Scotta, zapiął się w spd, wrzucił do kieszenie mapę, parę bananów i śmignął na szlak. Na marginesie tego widoku nasunęło mi się pewne spostrzeżenie. Otóż w mieście nie widziałem nikogo, ale to nikogo na typowym mtb ani tym bardziej downhillu! Po mieście wszyscy jeżdżą trekkingami, no może nie takimi jak mój ale z przerzutkami, sakwami itp. Widziałem dużo Merid no i jakiś szwedzkich wyrobów typu Monark lub Crescent. Zawodowcy lub prawie zawodowcy tacy jak ja ;) wyjeżdżają ze swoimi rowerami do takich rejonów jak Akulla i dopiero tam dosiadają swoje profesjonalne maszyny i przywdziewają swoje kolorowe ubranka. Dlatego miałem wrażenie, że w swoim stroju nieco się wyróżniam na ulicach Varbergu z czego naśmiewała się moja Siostra nazywając mnie.. Batmanem (to chyba aluzja do mojej czapeczki z windstopera, stąd tytuł jednego ze zdjęć) choć ja sam nie zwróciłem uwagi żeby ktokolwiek się za mną oglądał. Tam w ogóle ludzie się do siebie nie wtrącają. ;)
W sumie tego dnia zrobiłem ponad 70km często się zatrzymując, żeby obejrzeć miejsca gdzie znaleziono jakiego praprapra człowieka, wykuto napisy na głazach i pozostawiono wiele historycznych pamiątek które Szwedzi bardzo kultywują.
Taka robiącą ogromne wrażenie pamiątka jest prawdopodobnie miejsce kultu religijnego dawnych Wikingów, zwane Ales stennar. To kamienny krąg, przez niektórych umiejscowiony w czasie równoległym do powstania słynnego Stonehenge w Wlk. Brytanii.
Z tego okresu ponoć pochodzą najstarsze ślady znalezione w tym miejscu, ale same kamienie zostały tu przetransportowane (!) około 500-600 r n.e. Chyba nie popełniłem świętokradztwa fotografując się na ich tle!
Przez te osiem dni.. odpocząłem, głównie psychicznie, bo codziennie spędzałem dość aktywnie czas jeżdżąc rowerem, spacerując i zmagając się z silnym wiatrem, czasem deszczem i... samotnością! Wierzcie lub nie, ale pomyślałem sobie jak fajnie byłoby tu wpaść na dłużej z jakimiś OGR-ami. Bo jeździć w komfortowych warunkach i cudownych okolicznościach przyrody naprawdę jest gdzie! Może to jest pomysł na lato 2006?
Wracałem w piękny, ciepły słoneczny dzień z lotniska Sturup, dużo mniejszego od Okęcia. Zero nerwówki. Odprawa zapięta na ostatni guzik, cicho i spokojnie. Wizz Air dowiózł mnie bezpiecznie do Wwy i wróciłem do szarej rzeczywistości. Dosłownie bo schodząc do lądowania, z pięknego wielkiego błękitu wpadliśmy w bure chmury nad Warszawą.
Na lotnisku ciemność. O 15 pala się wszystkie światła a mimo to jest jak w środku nocy. Dojazd do ronda Wiatraczna zajął 2 godziny! Dwa razy dłużej niż ponad tysiąc kilometrów z Malmoe! Witaj Polsko!
Ps. W sumie.. dobrze jest być w domu. ;)
Dokumentacja fotograficzna: