GALERIA: Wypad do Kazimierza. 13.08.2005:
©Tekst: Yorek, behem0th. Zdjęcia: Leoheart, Greg, Yorek. Dodano: 14.08.2005.
Jako, że przyszło kilka wolnych dni, co najmniej jeden trzeba było wykorzystać na jeżdżenie. Powstał plan wyjazdu do Kazimierza obejrzeć osławione wąwozy. Wyruszyliśmy porannym pociągiem do Dęblina zastraszeni prognozą pogody. Początkowo było dość ładnie, słoneczko. W takiej atmosferze dojechaliśmy przez Puławy w okolice Kazika gdzie zdobyliśmy pierwsze dwa wąwozy- jeden podjeżdżając asfaltową drogą, drugi zjeżdżając po glinie- ful wypas. Kolejny wąwóz okazał się zbyt stromy, na podjeździe zerwałem łańcuch. W czasie serwisu Behem i Edi ćwiczyli downhille, co skończyło się efektownym wylotem Ediego przez kierownicę (ma skubaniec umiejętności akrobatyczne).
Kolejnymi punktami wycieczki była baszta i rynek. Z rynku uderzyliśmy pod górę wąwozem Plebani Dół, powrót nastąpił Wąwozem Małachowskiego. Po przerwie obiadowej wyjechaliśmy z Kazimierza drogą w kierunku Opola Lubelskiego i zaatakowaliśmy Łysą Górę aby następnie zjechać wąwozem w okolice ulicy Nadrzecznej. Zjazd ten obfitował w ciekawe doznania- ja utknąłem w głębokiej koleinie natomiast Greg wziął zakręt nieco za szybko i wykonał OTB. Następnie udaliśmy się na poszukiwania Kamieniołomu zaliczając po drodze wypasiony zjazd w kierunku promu drogą z betonowych. Na dole Behe chciał pochwalić się jaki to z niego downhilowiec i pojeździć w kamieniołomie ale ostatecznie zrezygnował. W związku z takim rozwojem sytuacji przeprawiliśmy się promem do Janowca i zaczeliśmy poszukiwania szlaku. Szlak był, tyle że prowadził doliną Wisły. Wysoki stan wody utrudniał jazdę. Brodziliśmy w wodzie i grzęźliśmy w błocie. Jako że nie jesteśmy masochistami, przy pierwszej okazji wyjechaliśmy na asfalt. Następna część trasy to już tylko nudny asfalt. Jedynym zmartwieniem była psująca się pogoda. W Dęblinie gdy do stacji brakowało z 500m rozpętało się piekło- z nieba luneło z taką siłą, że do poczekalni weszliśmy cali przemoczeni.
Wyjazd był bardzo udany, zrobiliśmy około 120km, pogoda w miarę dopisywała (poza ostatnim psikusem) a i tereny były ciekawsze niż u nas na wsi.