Na wyjazd do naszego Bliźniaczego miasta Lennestadt jako reprezentant powiatu otwockiego zostałem powołany tuż przed maratonem w Karpaczu. Długo się nie zastanawiałem nad decyzją o wyjeździe. Od razu wiedziałem, że taki wyjazd to będzie coś wspaniałego. Poznam nowych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania, poczuje więź pomiędzy bliźniaczymi miastami, pojeżdżę po górach oraz miło spędzę czas "około" i "po" rowerowy
Wyprawa rozpoczęła się w środę 6 maja w Otwocku. Ruszyliśmy w składzie: Jacek Czarnocki - dyrektor wyjazdu - a na co dzień dyrektor OCK (Otwockie Centrum Kultury), Andrzej Litwinnienko (przedstawiać nie trzeba ;P), Tadeusz Stanaszek z grupy EST, Marek Łokieć - zapalony rowerzysta z Otwocka, Michał Bujan z klubu TS Meran oraz ja. W Lennestadt w czwartek po południu w miejskim ratuszu przywitał nas burmistrz wraz z grupą kolarzy z miejscowego klubu Shark Attack .
Następnego dnia z samego rana chłopaki z Shark'a z burmistrzem na czele przyjechali po nas, aby pokazać nam okolice. Oczywiście z siodełka roweru. Podczas tej przejażdżki przekonaliśmy się, że następnego dnia podczas maratonu czeka nas naprawdę ciężka trasa do przejechania.
Góry były niby niskie, bo dochodziły do ok. 850mnpm, ale nie tym trzeba się sugerować. Ponieważ SauerLand (Kwaśna Kraina - nazwa od pogody - często deszczowej, pochmurnej i mglistej) jest otoczona dookoła nizinami, a okoliczne górki zaczynają się nawet od wysokości 240mnpm, więc często powoduje to ponad 600 metrów różnicy pomiędzy doliną a szczytem.
Burmistrz narzucał takie tempo, że w pewnym momencie myśleliśmy, o wcześniejszym powrocie do naszego pensjonatu, co by następnego dnia móc chociaż trochę ruszyć nogami. Ale jak to w górach. Były podjazdy, to potem było trzeba też to zjechać w dół. Pomimo dość nie sprzyjającej pogody, wypad był naprawdę bardzo udany, gdyby nie niegroźny upadek burmistrza, który jak się okazało następnego dnia spowodował złamanie ręki i usztywnienie jej gipsem aż na 3 miesiące! Ale już 2 dni później burmistrz cieszył się tym, że na szosówce będzie mógł jeździć i nie będzie mu gips w tym przeszkadzać
Kolejnego dnia, czyli w sobotę, o 9 rano ruszyliśmy razem z grupą około 900 zawodników na trasę Saalhausen Bike-Marathon. Ponieważ jest to pojedyncza impreza, to ustawianie sektorowe polegało jedynie na podzieleniu zawodników na 3 grupy i ustawianie ich w sektorach po 100 osób. Pierwsza "500" to zawodnicy najdłuższego dystansu 102km, 500-999 to średniodystansowcy (60km), a powyżej 1000 to zawodnicy którzy wybrali trasę o długości 35km.
9.00 - strzał startera i ruszamy na trasę. Na początek mała pętelka po mieście. Wszyscy ruszają dosyć ospale, więc wykorzystuje sytuacje i przebijam się do przodu. Niestety, jak się okazuje chwile później, nie było to zbyt korzystne. Pierwsza grupa około 100-150 osób prowadzonych przez pilota gubi trasę. Zaciskam zęby i gonie tych którzy, wcześniej byli za mną. Po około 20 kilometrach doganiam Michała. Jedzie mi się dobrze, na podjazdach nie ustępuje innym, a na zjazdach kiedy ludzie odpoczywają dokręcam i zawsze wyprzedzam kilka osób. Pętla dystansu 35km którą jedziemy na początku to głównie szerokie szutry, na których trzeba być cały czas mocno skoncentrowanym, ponieważ chwila nieuwagi na zakręcie podczas zjazdu z prędkością ponad 60km/h może zakończyć się poważnym upadkiem. Pod koniec krótkiej pętli zjeżdżamy na małą pętelkę, aby ponownie wrócić na trasę "35km" i zjechać w dolinę, do miasta. Przejeżdżam przez miasteczko Bike Festivalu i kieruję się na ostatnie 13km trasy. Ludzie dopingują jakbym jechał jako lider wyścigu i podają pozycję na której się znajduje, ale trzeba by jeszcze niemiecki było znać... Zaraz za miasteczkiem zaczyna się podjazd. Prawie 8km jazdy non-stop w górę. Udaje mi się dogonić kilka osób. Zaczyna się zjazd i ostatnie 6km do mety. Szutry, potem single z kamieniami i korzeniami, i tak na zmianę. I nagle na szybkim zjeździe kapeć. 2km przed metą. Szybka zmiana, ale ta szybka trwa około 4-5minut i powoduje stratę 12-14 pozycji. Na deser jeszcze fragment toru dirtowego - hopki, wąskie zakręty 180 stopni i nachylone pod kątem 45 stopni i meta!!!
Jak się potem okazało, to podobno podczas pogubienia trasy przez pilota, cała grupa straciła ok. 5minut. Wiec mogło być sporo lepiej i szybciej, ale i tak jest się z czego cieszyć, w górach jestem tylko gościem, a dla wielu zawodników są one pewnie domem.
Co do wyników:
Dystans 35km:
Andrzej Litwinienko - 10 w kat, 141 open, czas 2:17:14
Marek Łokieć - 63 w kat, 182 open, czas 2:31:40
Czas pierwszego zawodnika 1:32:59
Dystans 60km:
Ja - 20 w kat, 60 open, czas 3:21:50
Michał Bujan - 4 w kat, 96 open, czas 3:37:06
Tadeusz Stanaszek - 10 w kat, 183 open, czas 4:07:04
Czas pierwszego zawodnika 2:45:40
Wieczorem po maratonie chłopaki z Shark Attack w końcu mogli chwile odsapnąć po całym dniu ciężkiej pracy. Cały klub zrzeszający ok. 600 osób, a sekcja rowerowa ok. 60 osób działa ze środków własnych zawodników i przy organizacji takich imprez jak Saalhausen Bike Festival wszyscy oni, oraz ich rodziny pracują społecznie, na rzecz klubu.
Zasiedliśmy w salce ich klubu, na zewnątrz grała miło kapela, a My zaczęliśmy się coraz bardziej integrować
C.D.N