Fuj, jak zwykle wyszedlem zalosnie
Krotki opis maratonu.
Dzien przed startem, jadac na zawody gdzies na wysokosci Kielc zaczal siapic deszcz, do tego zrobilo sie potwornie zimno. Wtedy gdyby ktos spytal mnie jaka mam ochote wystartowac, odpowiedzialbym, ze w skali 0-10 tak okolo -1. Zastanawialem sie nawet czy nie olac startu. Na miejsce udaje sie dojechac gdzies okolo 1 w nocy. Cale szczescie Michal opłacił mój start wczesniej, wiec moge troche dluzej pospac. Rano o dziwo wita nas bezchmurne niebo, temperatura niestety nie zmienila sie i bylo przerazliwie zimno. Ochota na start troche wzrosla i siegnela 1 w wiadomej skali. Zastanawiam sie na jakich oponach pojechac. Ponoc mialo byc twardo, ale dzien wczesniej padalo. W koncu decyduje sie nie ryzkowac i zalozylem troche wiekszy bieznik.
Ostatnie nerwowe chwile przed starem. Nie bardzo wiem jak sie ubrac. Od razu odrzucam mysl zeby jechac na krotko. Rozpieszczone ostatnimi upalami cialo buntuje sie w kontakcie z chlodnym wiatrem. Krotkie rekawiczki ida precz i ich miejsce zajmuja juz calkowicie zimowe, zaluje, ze nie wzialem z soba przejsciowych, ale z dwojga wole lekko sie spocic niz miec nadzieje ze skostniale rece nie zawioda mnie na zjazdach.
10 min do startu. O dziwo na starcie pustki. Nie mam jeszcze kupionych batonow ani zelu i ustawiam sie dopiero 3 min przed startem. Ruszamy, wyjezdzamy z miasta i czeka nas kilku kilometrowy podjazd z przewyzszeniem ponad 200m. Postanawiam jechac spokojnie ale jak tu jechac spokojnie gdy wszyscy Cie mijaja. Widze w oddali koszulki Plannji i postanawiam jechac za nimi. Podjazd pokonuje z Andrzejem Witkowskim. Szybko okazuje sie, ze wybralem dobre opony. Na waskich sciezkach miejscami lezy bloto. Na zjazdach trzymaja pewnie, nie boje się wiec, ze kolo mi ucieknie. Dzieki temu tchorze tylko przed dwoma zjazdami na calej trasie
Wracajac do rywalizacji... na zjezdzie uciekam troche Andrzejowi. Nie duzo bo na kolejnym podjezdzie znow go widze za soba. Tym razem czeka nas danie glowne dnia. 500m podjazd w pionie pod Jaworzyne. W międzyczasie widze jak Ernest zmienia dętkę – niestety nie zrobi dzis dobrego wyniku. Zaczynam mi byc goraca i obawiam sie, ze ubralem sie za cieplo. W grubych rekawicach nie bardzo moge rozpiac bluze, generalnie zaczyna byc kiepsko i marze juz o koncu podjazdu. Moje modly zostaja wysluchane i po kilkudziesieciu minutach podjazdu osiagam szczyt. Na poczatku lagodnie, trasa zaczyna opadac coraz bardziej stromo w dol. Cale szczescie na zjazdach nie jestem ostatni
Udaje mi sie zlapac dziewczyne, dzieki której widze co mnie czeka na zjazdzie. Od tego momentu przez dlugie kilkanascie km jedziemy razem, ja pierwszy na podjazdach, ona pierwsza na zjazdach. Jeszcze jedna gorka i wjezdzamy na obrzeża Krynicy. To oznacza, ze wlasnie minelismy polmetek - 35 km. Trasa jest w tym miejscu bardzo fajna. Twarde podloze, piekne lasy, fajne sciezki. Dojezdzam do rozjazdu mega/giga. Obsluga informuje - macie 25km petli i pozniej zjazd do mety. Troche walcze, zeby nie zjechac i skonczyc te meczarnie. Jakos przelamuje sie ale dalej nie idzie juz tak dobrze. Dziewczyna z ktora jechalem ucieka mi na zjezdzie, a ja niestety nie daje rady i kilkadziesiat metrow sprowadzam rower. Mimo tego nie jestem najgorszy bo inni tez tak robia
Zauwazam pewne zjawisko, sporo jest osob, ktore sa naprawde mocne na podjazdach, ale dla ktorych kazdy trudniejszy zjazd jest katorga. Tak ma jeden z zawodnikow bikoworldu, on mnie mija w gore, ja go w dol.
Szybko dojezdzam do bufetu na ktorym tankuje bidon i cos przegryzam. Tutaj obsluga rowniez rzuca garsc informacji na temat trasy. Czeka na nas 9km runda. Ponoc nie jest zbyt trudna ale juz nie wierze w takie zapewnienia. Poczatkowo podjezdzamy droga polna, ktora przechodzi w trawiasta sciezke a nastepnie w lesna blotnista drozke po ktorej nie da sie juz jechac. Na zjezdzie z gorki ponownie spotykam kolege z bikeworldu, biedak znow sprowadza rower. Jest już latwiej, czuje, ze najgorsze na tej rundzie mam już za soba. Jedziemy w kilka osob, zahaczamy o jakas wioske ale szybko znika nam ona z oczu. Szutrowa droga nawet prowadzaca pod gore, jest luksusem, którego malo było w dniu dzisiejszym. W międzyczasie jednemu z naszej grupy zrywa się lancuch, a po chwili dochodzi nas kolega z bikeworldu i rownie szybko znika z oczu. Szutrowa droga zmienia się na droge z plyt betonowych, podjazd w lekki zjazd. Odpoczywając dojeżdżamy do miejsca w której konczy się runda. Nastroj lekko mi się poprawia bo wiem, ze wszystko co musze zrobic to dojechac do rozjazdu giga/meta. Ale najpierw musze przeprawic się przez dosyc szeroki strumien który nagle ukazuje się przede mna. Po strumieniu kolejna atrakcja – kilkaset metrow z buta pod gore. Zaluje, ze nie mam w butach kolcow, dzis zdecydowanie by się przydaly. Podejście konczy się a z nim tak naprawde wieksze trudności na trasie. Oczywiście nie oznacza to ze jest latwo. Czeka mnie jeszcze jeden, krotki, ale stromy zjazd. Pan z kamera oraz zgromadzeni fotografowie sa chyba zawiedzeni bo odpuszczam i sprowadzam rower. Może innym razem. Do samej mety droga prowadzi już w dol. Jeszcze tylko mijam zawodnika z bikeworldu i uff, wreszcie koniec, Kinga robi mi zdjecie na wiwat. Czas 4h,44min – dystans „ledwie” 70km.