Polała się dzisiaj krew.... ale nie moja
Wszystko zaczęło się na Grochowskiej na wysokości dawnego Geanta - autobus MZA tak mnie omijał, że zepchnął mnie na krawężnik. Dogoniłem go na światłach. Zapukałem w szybkę od strony kierowcy i co zobaczyłem? środkowy palec i uśmiech od ucha do ucha. Coś sobie parę razy powiedziałem głóśniej. Pan się dalej uśmiechał... światło się zmieniło na zielone, a że autobus stał pierwszy a ja przed nim, to troszkę go zblokowałem na zielonym i przy żółtym przejechałem przez skrzyżowanie. Autobus został na przystanku. Dogonił mnie na wysokości salonu volkswagena i powtórzył manewr, ale było jeszcze bliżej, bo gdybym nie uciekł na tory, to pewnie była by gleba. Tego było zawile
Dorwałem go na przystanku, zajechałem z przodu, zaprosiłem Pana do rozmowy, ale mnie olał, więc odgiąłem mu wycieraczkę i otworzyłem klapę z przodu pojazdu. Drzwi się otworzyły....
A ze środka wyłonili się - Pan kierowca, jego kolega po fachu też z MZA i babcia w moherze na głowie,. Wszyscy rzucili się z łapami do mnie, babcia zaczęła mnie szarpać za ręka, a od kierowcy poleciała ręka w stronę mojej twarzy.... Niczym Rocky Balboa uniknąłem ciosu. Ale po tym ataku nastąpił drugi.. wtedy nie wytrzymałem i się zrewanżowałem. Kierowca dostał w czachę, czoło mu się lekko rozeszło na okiem. Niby koniec... a wcale że nie...
W tym samym czasie Pani w moherze wyzywająć mnie od bandytów, diabłów i szatanów próbowała wurzucić mój rower na środek Grochowskiej pod jadące samochody. Udało mi się ją powstrzymać i siebie przed kolejnym ciosem. Wkoło było już z 10 osób z autobusy, wszyscy machali łapami i mi grożili - bez kitu, był naprawdę w deche klimat.
Kiedy się trochę uspokoiło, dowiedziałem się od zawodowego kierowcy jakim są fachowcy z MZA, że nie mam prawa przy tak dużym ruchu jeżdzić po ulicach, a pozostają mi chodniki i trawniki
, a jak powiedziałem mu że jest w kodeksie 1-1,5 metra od rowerzysty, to mi odpowiedział że jak tak dalej będe jeżdzić, to prawo jest takie że pódję do piachu
Ocierająć sobie czoło straszył mnie, że zrobi sobie obdukcję. A ja czekałem na Policję.... Przyjechała straz miejska. Potem Policja. Pan się przekonał, że jednak mam prawo jeżdzić po ulicach, na pytanie policjantów czy chce coś zgłośći, powiedział że nie. Wsiadł i pojechał. A z Policjantami się fajnie pogadało chwilę, jeden też trochę na bajku śmiga i może nie wprost, ale powiedział że dobrze zrbiłem
I tak minął kolejny dzień na naszych kulturalnych drogach, życzę wszystki szerokości i spokojności, a jak je nie ma to walczcie o nią