Też już jestem z powrotem. Zwarta na początku grupa dzieliła się i łączyła na trasie w różnych konfiguracjach. Dzięki temu w sumie zobaczyliśmy więcej ciekawych rzeczy
Relacje mogą się mocno różnić. Moja wygląda tak:
20.07 piątek
Trochę przed 21 pojawiłem się na stacji BP w Międzylesiu, gdzie umówiliśmy się z Leo i Spiderem. Deszcz lał, pioruny waliły wszędzie dookoła. Na szczęście, zanim pojawiły się dwa dzielne Ogry, to deszcz trochę się zmniejszył. W drodze na Wschodni trochę padało ale już nie tak bardzo. Na peronie dołączyli Popeye i Klepek. Komarr i Jaro mieli wsiąść na Centralnym ale wsiedli we wcześniejszy pociąg który dojechał do Świnoujścia później.
W pociągu poszliśmy spać na podłodze przedziału rowerowego.
Dystans dnia: 14.75km
21.07 sobota
Wyładowaliśmy się z pociągu i poszliśmy na prom. Ze 20min później przyjechał pociąg z Komarrem i Jaro. Całą ekipą załadowaliśmy się na prom i popłynęliśmy na wyspę Uznam. Tam walnęliśmy lanserską rundkę po Świnoujściu, zobaczyliśmy 2 forty i wróciliśmy na Wolin innym promem. Za promem mieliśmy pojechać na północ, żeby wrócić do Świnoujścia. Ale pojechaliśmy gdzie indziej i jak się zorientowaliśmy, to już nam się nie chciało wracać. Pojechaliśmy drogą nr 3 na wschód. Wg mapy, tą drogę miał przecinać czerwony szlak w który potem chcieliśmy wskoczyć. Nie przecinał. No to wybraliśmy jakąś na oko dobrze wyglądającą leśną drogę prowadzącą w stronę morza i pojechaliśmy szukać szlaku który gdzieś tam powinien być. Znalazł się na drodze prowadzącej wzdłuż wydm. Pojechaliśmy nim do Międzyzdrojów. Tam PTTK zrobiło nam kawał i poprowadziło szlak plażą. Tacy twardzi nie byliśmy (jeszcze parę dni i to się zmieni
) i pojechaliśmy dalej lasem. Obejrzeliśmy żubry, orły, dziki i inne takie stworki w rezerwacie żubrów. Ku niezadowoleniu posiadaczy aparatów fotograficznych, żubry odwróciły się do nas dupami i nie chciały pozować do zdjęć. Potem pojechaliśmy zielonym szlakiem do Wydrzego Głazu nad jez. Czajcze, dalej czerwonym i wspinaczka do latarni morskiej.
6km na wschód od Dziwnowa zrobiliśmy postój na żarcie i kąpiel w morzu. Potem wbiliśmy się trochę głębiej w krzaki, żeby nie było nas widać i rozbiliśmy obóz.
Dystans dnia: 69.64km
22.07 niedziela
Wzdłuż brzegu na wschód. Trochę przez las, więcej asfaltem. Ruiny kościoła w Trzęsaczu (został już tylko kawałek jednej ściany, resztę zjadło morze). Jaro i Komarr polecieli szybciej asfaltami. Jaro jechał na szosówce i leśne wertepy mu nie służyły. Latarnia morska w Niechorzu. W czasie ustawiania się do zdjęcia, Leo złamał sztycę od siodełka. Skoro już o awariach, to od pierwszego dnia podarła mi się jedna sakwa. Obwiązałem ją sznurkiem i jakoś się trzymało. Spod latarni, deszcz przegonił nas pod parasol przy domu wczasowym Grażyna. Padało, padało, padało. Zrobiliśmy żarcie, zjedliśmy żarcie. Dalej padało. Podarłem drugą sakwę. Zaczęło brakować sznurka. Leo pożyczył mi swoją taśmę i jakoś toto związałem do kupy. W pewnym momencie Leo stwierdził, że ma dosyć siedzenia w miejscu, wsiadł na rower i zniknął w strugach deszczu. A deszcz dalej padał i padał. Siedzieliśmy tam jeszcze może z godzinę. Na chwilę przestało padać więc uznaliśmy, że można jechać dalej. I pojechaliśmy w pozostałym składzie czyli Popeye, Klepek, Spider i ja. Oczywiście z tym końcem deszczu to była tylko taka zmyła, żeby nas wywabić spod parasola. Za chwilę znowu nieźle lunęło. Pojechaliśmy na wschód przez Pogorzelicę, trzymając się czerwonego szlaku. Wjechaliśmy do lasu, szlak gdzieś zniknął a my trafiliśmy na poligon. W czasie omijania poligonu drogą z betonowych płyt, Spiderowi zerwał się łańcuch. Deszcz padał cały czas i zaczynaliśmy mieć wszystkiego dosyć. W końcu wyjechaliśmy z powrotem do Pogorzelicy i stamtąd asfaltem przez Trzebiatowo do Kołobrzegu - czyli taką trasą jaką pojechali Komarr i Jaro i jakiej chcieliśmy uniknąć bo za bardzo dookoła. W Kołobrzegu spotkaliśmy naszych 2 wycinaków asfaltowych (już wysuszonych i wypoczętych). Leo jeszcze przebijał się gdzieś nad brzegiem morza. Z Kołobrzegu pojechaliśmy do Sianożętów gdzie szukaliśmy jakichś domków kempingowych albo czegoś w tym rodzaju żeby trochę wyschnąć i wziąć ciepły prysznic. Popeye pojechał dalej do Pleśnej bo tam miał jakąś miejscówkę. Klepek załatwił nocleg w kuchni jakiegoś gospodarstwa w Sianożętach. Dojechał Leo. Jeść, prysznic, spać.
Dystans dnia: 88.15km
23.07 poniedziałek
Rano pojechaliśmy z Klepkiem do Kołobrzegu po sakwy dla mnie, sztycę dla Leo i jakieś mapy, bo wczoraj rozmiękły. Jak wróciliśmy, to okazało się, że kupiona sztyca jest za cienka. Efekt pomiarów średnicy w warunkach polowych. Tak jakbyśmy nie mogli po prostu wziąć tej złamanej na wzór. Leo pojechał do Kołobrzegu wymienić sztycę i powiedział, żebyśmy jechali a on nas dogoni. Poturlaliśmy się dalej na wschód. Bardzo fajny kawałek trasy - boczna droga asfaltowa, co parę kilometrów miejscowość w której przejeżdżaliśmy głównym deptakiem. W Mielnie postój na dłużej. Zjedliśmy zupę chmielową, poprawiliśmy jakimiś kebabami, hotdogami itp. Dojechał Leo. Dalej między morzem a jez. Jamno. Za jez. Jamno znowu się rozdzieliliśmy: 2 asfaltowe wycinaki pojechały dookoła jez. Bukowo, a reszta zaczęła kombinować jak przejechać między jez Bukowo a morzem. Spotkać mieliśmy się pod kościołem w Dąbkach. Trasa między jeziorem a morzemnie była łatwa. 3.5km pchania rowerów po plaży, potem wejście po drewnianych schodach. Trudy tego odcinka spowodowały, że grupa terenowa, rozdzieliła się na jeszcze mniejsze kawałki. W końcu po różnych perypetiach wszyscy znaleźliśmy się pod bunkrem w Dąbkach. Gdyby nie krzyżyk na czubku, nikt nie domyśliłby się, właściwego przeznaczenia tej budowli
Komarr i Jaro byli tu już dużo wcześniej i znaleźli miejscówkę w jakiejś przyczepie kempingowej. Reszta pojechała szukać jakichś spokojnych krzaków za miastem w których możnaby się rozbić. W szukaniu przeszkadzał zapadający szybko zmrok. W końcu rozbiliśmy się koło jakiejś jednostki wojskowej.
Dystans dnia: 88.18km
24.07 wtorek
Rano wstaliśmy i wyjechaliśmy wcześnie, żeby nie dopadła nas nasza dzielna armia. Pojechaliśmy drogą 203 na wschód, a za jez. Kopan skręciliśmy w lewo nad morze. Komarr & Jaro wyruszyli później - i tak zawsze docierają do celu pierwsi. W Jarosławcu zaczął padać deszcz. Grupa terenowa podzieliła się na 2 podgrupy: nieprzemakalnych twardzieli (Leo, Spider) którzy pojechali dalej i mięczaków (Popeye, Klepek i ja) którzy schowali się pod dach. Zjedliśmy conieco, wywracając w międzyczasie 3 razy menażkę z gotującą się wodą. Popeye... a to, co zrobił Popeje będzie przedmiotem zagadki fotograficznej więc na razie nie powiem
Poza tym Klepek i Popeye zaprojektowali i wykonali badrzo gustowne i praktyczne koszulki. Gdy deszcz przestał padać, pojechaliśmy dalej do Ustki. W Ustce podgrupa terenowych mięczaków spotkała grupę asfaltowych wycinaków. Podgrupa terenowych nieprzemakalnych już opuściła Ustkę i pojechała dalej. Zeżarliśmy po kebabie i dowiedzieliśmy się jak kursuje prom Łeba-Kluki którym ewentualnie chcieliśmy przepłynąć przez jez. Łebsko. Okazało się, że pływa tylko w środy i niedziele, a bilet kosztuje 45zł. Odpada. Asfaltowi (Komarr & Jaro) pojechali asfaltem do Łeby a terenowe mięczaki (Popeye, Klepek i ja) pojechaliśmy do Kluków. Też asfaltem, ale trasa Kluki-Łeba planowana na następny dzień była terenowa. Tymczasem terenowi nieprzemakalni (Leo & Spider) zatrzymali się w Rowach i tym samym zostali z tyłu. Po drodze do Kluków wleźliśmy na górę Rowokół. 115mnpm dawne miejsce kultu Swarożyca, fajny widok z wieży widokowej. W Klukach rozbiliśmy namioty na niewielkim trawiastym parkingu. Od jeziora Łebsko dzieliło nas 600m łąki. Nad brzegiem jeziora stała fajna drewniana wieża widokowa. Gdyby nie to, że zbierało się na burzę to bym się rozłożył ze śpiworem na wieży.
Zaczynało się już robić ciemno, gdy dotarli Leo i Spider. Grupa terenowa znowu w komplecie.
Dystans dnia: 101.70
25.07 środa
Najpierw pojechaliśmy bagiennym żółtym szlakiem dookoła jez. Łebsko do Łeby. Ten kawałek trasy najbardziej mi się podobał z całej wyprawy. W Łebie spotkanie z grupą asfaltową i ich znajomymi, a potem dalej na wschód przez nadmorski las do latarni Stilo. Zwiedzanie latarni i dalej czerwonym szlakiem do Białogóry. W Białogórze krótki popas na kurczaka z rożna, kebaba czy co tam kto chciał, a potem asfaltem przez Słuchowo i Wierzchucino do Żarnowca. W miejscu gdzie na Gringo przenosiliśmy kajaki z jez. Żarnowieckiego na Piaśnicę, spotkaliśmy gościa który robił 9 tygodniową wyprawę z Niemiec do Talina i z powrotem. Gość zaprzeczał, jakoby był tym samym rowerzystą którego spotkali kiedyś Behem i Yorek. Jednak ci, co słyszeli opowieści B&Y o tamtym, są pewni że to na pewno ten sam bo idealnie pasuje do opisu. Dalej z Żarnowca trasą "tak jak po Harpaganie" do Karwi. Spider użył swoich kontaktów i załatwił miejscówkę przy obozie harcerskim w Rozewiu z dostępem do pryszniców. Dziękujemy Kiniu
Tylko najpierw trzeba było tam dojechać, a tu pojawiły się problemy. Między Ostrowem a Jastrzębią Górą Klepek rozerwał oponę. Okleiliśmy ją prowizorycznie taśmą na okrętkę, żeby jakoś się trzymało i powolutku pojechaliśmy dalej. Prysznice miodzio.
Dystans dnia: 96.35km
26.07 czwartek
Z Rozewia do Władysławowa. Po drodze Leo zerwał łańcuch. Potem na półwysep. Zaliczamy odpoczynek nad zatoką oraz mola w Jastarni i Juracie i docieramy do Helu. Stąd, Popeye ma dzisiaj wrócić pociągiem do Otwocka. Reszta kombinuje co by tu jutro zrobić po dopłynięciu do Gdyni. Jeśli mamy wrócić w sobotę (a niestety mamy) to nie uda się pojechać do Krynicy Morskiej i wrócić stamtąd do Gdańska na pociąg. Inne możliwości to pojechać do Krynicy Morskiej, przepłynąć promem do Fromborka i stamtąd szukać połączenia do domu albo pojechać do Malborka, zwiedzić zamek i wsiąść w Malborku w pociąg do Warszawy. Ku mojemu zdumieniu wygrywa opcja: popłynąć do Gdyni, spędzić cały dzień w 3mieście i wieczorem (w piątek???) pojechać pociągiem do domu. Skoro tak, to podejmuję szybką decyzję i wsiadam do pociągu razem z Popeye.
Dystans dnia: 46.58
27.07 piątek
Ze Wschodniej i z Otwocka mam do domu mniej więcej tyle samo. Wybieram Otwock. Po drodze pokonuję pokusę pociągnięcia za hamulec awaryjny w Aninie
W Otwocku jeszcze ciemno, gdy dojeżdżam do Anina już jasno. Jak na mój gust, to wróciłem do domu przynajmniej 2 doby za wcześnie.
Dystans dnia: 15.60km